Na świętego oksymorona!



Kilka dni po, opisanej tu wcześniej, Nocy Literatury, jadąc tramwajem przez miasto zauważyłam bilbord, a na nim plakat literackiego festiwalu ,,Apostrof”.

Wprawdzie nie mogłam (nie powinnam) w nim uczestniczyć. Byłam w trakcie poprawiania ocen, żeby móc bez większych problemów pojechać na warszawskie Targi Książki, ale i tak postanowiłam zajrzeć do programu, kiedy tylko przyjadę do domu.


Wydarzenie trwało tydzień i obejmowało siedem miast - Warszawę, Kraków, Poznań, Gdańsk, Katowice, Szczecin i Wrocław. Każdego dnia odbywało się spotkanie z pisarzem i rozmowa wokół jego najnowszej książki, a także ponieważ organizatorem wydarzenia był Empik, można było załapać się na świetne książkowe promocje i przeróżne wydarzenia towarzyszące.

Miałam szczęście - po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że w programie nie ma właściwie nic takiego, w czym bardzo chciałabym uczestniczyć. Mogłam sobie odpuścić i spokojnie zajmować się szkołą.

W sobotę, 13 maja odbyło się spotkanie z Chrisem Niedenthalem. Niedzielę natomiast spędziłam na balkonie, jedząc truskawki i czytając (albo próbując czytać) zadaną nam ostatnią lekturę przed wakacjami. Byli to Chłopi tom I  Reymonta. Dobrze to pamiętam, bo doszło do tego, że znudzona i wkurzona zachowaniem bohaterów wyrzuciłam książkę przez balkon na trawnik, co nie jest u mnie standardowym zachowaniem.

Zaniepokojonych od razu uprzedzam, był to lot z pierwszego piętra zaledwie, więc książce (mojej, nie z biblioteki) nic się wielkiego nie stało, a mnie przyniosło ulgę  i może odrobinę złośliwą satysfakcję.

W poniedziałek natomiast najważniejszym zadaniem, było dostarczenie poloniście autografu Niedenthala, co też zrobiłam po ostatniej lekcji, po czym zadowolona z dobrze wykonanego zadania opuściłam teren szkoły.

Na przystanku tramwajowym po zerknięciu na plan lekcji wyszło, że wtorek zapowiada się spokojnie. Bez żadnych trudnych zajęć czy sprawdzianów. Uspokojona pojechałam więc do rynku i usiadłam pod pręgierzem, żeby na dwie godziny zatopić się w lekturze książki, którą tego dnia targałam ze sobą w plecaku.




Po tym czasie spacerkiem przeszłam do Renomy i wjechałam schodami na trzecie piętro, gdzie za chwilę miał wystartować ,,Apostrof”.

Chociaż nie musiałam, pozwoliłam sobie zajrzeć na pierwsze festiwalowe spotkanie z Michałem Rusinkiem.

Jeżeli czytacie tego bloga od początku, wiecie, że pisarz był gościem na pierwszej edycji ENL w 2013 roku i to właśnie wtedy, w książce o Wisławie Szymborskiej zdobyłam jego autograf.

No dobra, mama zdobyła. Ja byłam zbyt zaskoczona i onieśmielona by cokolwiek sama wtedy zrobić.

Po czterech latach sytuacja wyglądała już nieco inaczej. Wiedziałam, że mimo nieśmiałości będę potrafiła coś z siebie wykrztusić. Empik w Renomie znałam już na tyle długo, by czuć się tam w miarę swobodnie nawet w pobliżu znanych i cenionych jak Rusinek osób.


Poza tym, przyciągnęła mnie tam zwykła, ludzka ciekawość. Od paru lat obserwowałam wszystko co Rusinek wstawiał na media społecznościowe. Czytałam jego książki i felietony, słuchałam go zawsze, gdy był gościem w radiu.

https://www.facebook.com/mmrusinek

Chciałam tu napisać, że zostałam jego fanką, ale w tym przypadku - to nie o to chodzi. Po prostu uważam, że to co Pan Michał robi jest wartościowe, ciekawe i mądre, często zabawne.

Takie osoby, myślę, że warto obserwować.


Mniej więcej kilka dni wcześniej, wyszła jego najnowsza książka pt. ,,Pypcie na języku”. Pamiętam, że w dzień premiery, kiedy niestety nie mogłam jej jeszcze zakupić, przesiedziałam kilka godzin na podłodze w zaprzyjaźnionej księgarni i przeczytałam ją całą, od deski do deski.

Nie mogłam się oderwać, póki nie przeczytałam całości.


Właśnie dlatego w Empiku za moment miało się zacząć spotkanie, podczas którego autor opowie  o swojej pracy i kulisach powstania tej książki.

Na spotkanie przyszło sporo osób, dlatego też nie usiadłam na krześle, ale stanęłam z tyłu oparta    o ścianę. Rusinek od naszego ostatniego spotkania prawie się nie zmienił. Ja owszem, dlatego postanowiłam nawet nie wspominać       o tamtym wydarzeniu sprzed lat.


Właściwie, to jak dość szybko się zorientowałam, na tym spotkaniu mogłoby mnie wcale nie być. Autor opowiadał te same historie, które wcześniej usłyszałam w radiu, przeczytałam w internecie i Gazecie Wyborczej.

Niemniej, opowiadał je tak ciekawie, że wcale nie żałowałam, że przyszłam! Samym akcentowaniem słów czy tembrem głosu sprawiał, że słuchałam kolejnych opowieści i anegdot z uśmiechem na twarzy.

To czego nie słyszałam wcześniej zapisywałam w notatkach w telefonie, żeby potem wiernie opowiedzieć mamie, kiedy już w domu będę zdawać szczegółową relację o tym jak było.



Kiedy spotkanie się zakończyło, do Rusinka szybko i sprawnie uformowała się kolejka, a ja zadowolona spostrzegłam, że prawie każda osoba ma w ręku jedną z jego książek. Także ja, po przejściu na szary koniec kolejki wyjęłam z torby sfatygowaną, wyczytaną książkę formatu A4.

- Dzień dobry! 

Podziękowałam za bardzo ciekawe spotkanie, ale zastrzegłam, że ja też chcę mu opowiedzieć pewną krótką historię. Wyciągnęłam książkę, żeby mu pokazać.

- Zamieniam się w słuch.


Otóż książka Michała Rusinka, którą ze sobą przyniosłam nosi tytuł Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci. Została wydana w 2008 roku i dostałam ją wtedy od Świętego Mikołaja, razem z drugą pozycją Jak robić przekręty. Pewnie mama podsunęła mu ten pomysł, zawsze dbała o to, żeby przynosił mi najciekawsze książkowe nowości.

W pierwszej z dwóch książek o wyjątkowym formacie, znajdowały się krótkie wierszyki, z których mogłam się nauczyć zabawnych przekleństw, wyjątkowo paskudnych, ale takich, które dorośli uznaliby za zupełnie nieszkodliwe. W drugiej natomiast, zabawne przekręcone słowa. Obie zawierała wspaniałe ilustracje Joanny Rusinek a także coś, co ja pokochałam od pierwszego przeczytania.

Kilka ostatnich stron, na których znalazły się przekleństwa i przekręty wymyślone i nadesłane autorowi przez dzieci. 

Jakież to były wspaniałości! Ryczałam ze śmiechu, ilekroć tam zaglądałam.


Przechodząc do opowiedzianej autorowi historyjki:


W czwartej klasie szkoły podstawowej pojechaliśmy autokarem na wycieczkę. Ja i moje trzy przyjaciółki dorwałyśmy najlepsze miejsca, tzn. te o które wieczne toczone były bitwy. Ostatni rząd, cztery miejsca z tyłu. Zabrałam ze sobą Jak robić przekręty i kiedy już wyjechaliśmy z Wrocławia to ja cichutko, przekonana, że mnie wyśmieją zapytałam, czy mogę im przeczytać kilka wierszyków na głos.

To co się wtedy wydarzyło... Najpierw słuchała mnie tylko jedna, potem dwie osoby, a kilka minut później połowa autobusu śmiała się i zachęcała, bym czytała dalej. Kiedy dotarłam do ostatniej strony moja książka rozpoczęła wędrówkę po wszystkich rzędach, a ja się czułam najszczęśliwsza na świecie, bo nie odrzucona przez grupę.


Opowiedziałam tę historię Rusinkowi, a on cały czas słuchał uważnie i kiwał głową. Nie pamiętam co odpowiedział, ale doskonale pamiętam moment, kiedy lekko pochylony podpisywał mi się w książce, która kiedyś zrobiła taką furorę wśród moich rówieśników     i mnie dała tyle radości.



Zaglądam teraz do mojego notatnika. Czy to, aby już? Tak, nareszcie!

Adela z bloga może już zacząć pakować walizkę, bo za niedługo wyruszy w kolejną podróż do stolicy, gdzie będzie uczestniczyć w swoim ulubionym literackim wydarzeniu i spotka mnóstwo ciekawych ludzi. Może nawet spełni kilka marzeń...


Widzimy się na lotnisku!




























*wtedy jeszcze nie byłam fanką książek Jakuba Żulczyka, który był jednym z gości festiwalowych. Dziś byłoby to dla mnie spotkanie obowiązkowe.







Minutę później, zaznaczyłam przy wydarzeniu na facebooku "wezmę udział" a kilka dni później, zamiast czytać zadaną nam przez polonistę lekturę, 



Wrocław nie byłby moim ulubionym miastem, gdyby nie ilość festiwali i imprez kulturalnych które są tu tak często organizowane. 

Ledwo zakończyła się Noc Literatury a tu już wielkimi

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech