Oczekiwana zamiana miejsc
Wszystko zaczęło się od walizki, którą spakowałam jeszcze poprzedniego wieczoru.
Jak codzień, za dwadzieścia siódma wyszłam z domu, wtargałam ją do tramwaju numer cztery.
Następnie ubłociłam w drodze do liceum, by wreszcie upchać ją pod swoją ławkę w klasie
na kilka kolejnych godzin.
Od ósmej do jedenastej trzydzieści normalnie brałam udział w zajęciach, z tą różnicą,
że absolutnie nie po koleżeńsku. Na każdej przerwie chwaliłam się i rozpowiadałam jak
to za kilka godzin będę już w Warszawie.
No cóż, przyznaję. Machanie biletem na samolot koleżankom przed samym nosem
nie było miłe, ale widać - nie mogłam się powstrzymać.
Wreszcie pod szkołę zajechała taksówka i rzucając pełne zadowolenia i tryumfu ostatnie
spojrzenie na klasę zabrałam swoją walizkę, po czym ruszyłam na lotnisko Kopernika.
Dość często sama wylatywałam z Wrocławia do Londynu, więc bez stresu przeszłam przez
wszystkie odprawy i znalazłam mamę czekającą już na mnie pod właściwym gate'em.
O 13:00 samolot wystartował. To dla mnie najgorszy moment, zawsze zamykam wtedy oczy i
liczę do dziesięciu, żeby się uspokoić, Chwilę później, kiedy samolot już zawisnął i wykonał
odpowiedni manewr w powietrzu, poczułam ulgę i radość, jak zawsze gdy znajdę się wysoko
w chmurach.
BYŁAM W SZOKU
Ledwo przez okienko zdołałam dojrzeć swój blok (mieszkałyśmy tylko pół godziny
samochodem od lotniska, zawsze tuż po starcie widać było świetnie całą naszą dzielnicę)
i zadowolona rozpięłam pasy bezpieczeństwa. Obsługa kazała je zapinać z powrotem!
Zdezorientowana zdjęłam słuchawki i spojrzałam na mamę.
- Już prawie jesteśmy. Ta rzeka pod nami, to Wisła.
- Nie no, ale jakim cudem, przecież to niemożliwe.
Przyzwyczajona do dłuższych lotów nie mogłam uwierzyć, że w Warszawie wylądowaliśmy
po zaledwie czterdziestu pięciu minutach. Po dwudziestu ogłosili, że niedługo lądujemy. Dla
kogoś, komu podróż w tamte strony pociągiem do tej pory zajmowała około sześciu godzin,
różnica była kolosalna.
Około godziny czternastej wyszłyśmy z lotniska Chopina i wreszcie, po miesiącach czekania
znalazłam się w tak uwielbianym przeze mnie centrum Warszawy. Byłam taka szczęśliwa!
Podjechałyśmy taksówką do cioci, odłożyłyśmy walizki po czym ten sam środek transportu zawiózł nas pod Stadion Narodowy, gdzie od kilku godzin trwał już drugi dzień targów.
Pierwszy raz wtedy kupiłyśmy z mamą dwa wielorazowe imienne bilety wstępu. Trzydzieści pięć złotych, dzięki którym możecie wyjść i wejść na stadion tyle razy, ile macie ochotę, zamiast za każdym razem kupować bilet jednorazowy (chyba najlepszy, oprócz książek oczywiście, zakup jaki możecie zrobić tuż po przyjeździe na WTK).
Pierwszą godzinę spędziłyśmy na zrobieniu całego okrążenia stadionu i wstępnym rozeznaniu się w terenie. Od mojej zeszłorocznej wizyty nie zmieniło się praktycznie nic, dość szybko poczułam się tam swobodnie i stopniowo wypuszczałam się na coraz dłuższe wędrówki po kolejnych piętrach.
Tego dnia nie miałam jeszcze zaplanowanych żadnych spotkań, natomiast bardzo zależało mi na znalezieniu idealnej książeczki do sprezentowania najmłodszemu, dwuletniemu członkowi mojej rodziny, warszawiakowi, którego miałam niedługo pierwszy raz zobaczyć.
Z tego powodu, celem nadrzędnym moim i mamy było zajrzenie na stoiska wszystkich wydawnictw z literaturą dziecięcą. Pod tym względem jesteśmy niezłym duetem - mama, bo kiedy byłam mała kupiła mi setki książek z tego gatunku i wie najlepiej co dzieci uwielbiają czytać, a ja, bo polska literatura dziecięca to coś czym się od dawna interesuję, zawsze wiem, kiedy wychodzą warte uwagi nowości. Dodatkowo, intuicyjnie dobrze dobieram książki na prezenty.
Poszukiwania książki idealnej dla dwulatka przeciągały się niemiłosiernie, więc znudzona zaczęłam mamę poganiać, żebyśmy wreszcie przeszły choć kawałek w stronę stoiska 158 w strefie D19 (nie żebym pamiętała takie szczegóły, musiałam przed momentem to sprawdzić w internecie).
Tam, od około godziny przy stoliku siedział ktoś, na kogo spotkanie bardzo liczyłam.
Bohdan Butenko.
Rysownik i pisarz, ilustrator, grafik, autor komiksów, scenograf. Byłam zdumiona, kiedy zobaczyłam jego nazwisko w programie. Nie przyszłoby mi do głowy że ten wspaniały osiemdziesięciosześcioletni wówczas twórca zjawi się w tak hałaśliwym, pełnym zgiełku miejscu aby podpisywać swoje najnowsze książki!
Stąd też, tak uparłam się, żeby tego pierwszego popołudnia mama pojechała na targi razem ze mną. Chciałam żebyśmy podeszły do niego razem, jako dwie fanki, mama z córką.
Udało nam się znaleźć stoisko wydawnictwa Zielona Sowa, gdzie spędziłyśmy około dwudziestu minut wykłócając się, która z książeczek Butenki - ,,Dziura” czy ,,Kurczątka Gapiszątka” będzie lepsza dla młodego. Ostatecznie wybór padł na tę drugą i tuż po jej zakupieniu, podeszłyśmy do stolika, przy którym siedział autor.
Właściwie to mama była bardziej podekscytowana niż ja i to ona z nim rozmawiała, ja przysłuchiwałam się tylko z ciekawością. Pamiętam, jak Butenko podniósł ze stolika wielki czarny marker, podpisał się w książeczce dla S. Mama zrobiła mi z nim zdjęcie i już, już miałyśmy odejść, kiedy poprosiłam jeszcze o podpis w moim notatniku.
Niestety, tu wydarzyło się coś czego bardzo nie lubię. Dowiedziałam się, że ([podobno) pisarz ma prawo podpisywać tylko swoje książki. Żadnych autografów w czymkolwiek innym. Nie dlatego, że nie chce, po prostu wydawnictwo się nie zgadza.
Szczerze mówiąc, nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć. Jednak nie chcąc zostać źle zapamiętana tylko pokiwałam głową ze zrozumieniem, uśmiechnęłam się i odeszłam od stolika z książeczką dla kuzyna w ręku.
Potem pochodziłyśmy jeszcze trochę po stadionie, próbowałam znaleźć położenie swoich ulubionych wydawnictw. Kupiłyśmy ze dwie książki (na dobry początek) i odetchnęłyśmy jedząc kanapki na trybunach. Ze stadionu wyszłyśmy tuż przed zamknięciem i wróciłyśmy metrem do domu cioci (pojęcia nie macie, jak uwielbiam jeździć metrem!) po drodze zahaczając jeszcze o cukiernię.
Gdy dotarłyśmy do domu, bardzo szybko pożegnałam całe towarzystwo i zaszyłam się w pokoju, nie wychodząc z niego do momentu aż wszyscy domownicy poszli spać. Potrzebowałam spokoju po podróży i odpoczynku przed kolejnym dniem targowym. Wiedziałam dobrze, że w sobotę na stadionie pojawią się tłumy i, że w ten wieczór i poranek muszę dać mojej introwertycznej naturze tego czego potrzebuje, żebym jutro mogła się cieszyć z tłumu, hałasu, no i oczywiście zdobywania kolejnych autografów.
DOPISEK
Do dzisiejszego poranka (15.07) byłam przekonana, że było to moje pierwsze spotkanie z Bohdanem Butenko, jednak okazuje się, że nie. Właśnie opowiadałam mamie przy śniadaniu o czym teraz piszę i nagle dowiaduję się, że... Butenko był gościem na targach wrocławskich w 2003 roku, dokładnie wtedy, gdy zdobyłam swój pierwszy autograf od Wandy Chotomskiej! Tyle tylko, że kiedy tam przyszłyśmy, on właśnie wychodził i nie zdążyłyśmy do niego podejść. Patrzcie no, do dziś nie miałam o tym najmniejszego pojęcia!
Komentarze
Prześlij komentarz