Islandzka aura nad rzeką Odrą
"Na ulicach cichosza,
Na chodnikach cichosza*..."
Zaskakujące, jak niewiele osób spotkałam po drodze na kolejne czytanie.
Chodniki były ciemne, ulice poza nielicznymi latarniami, oświetlały głównie witryny
otwartych jeszcze sklepów i barów.
Tak mniej więcej wyglądała moja trasa do miejsca docelowego - Infopunktu Nadodrze.
![]() |
Zdjęcie z oficjalnej facebookowej strony ENL |
przygód i dotarłam na miejsce bez żadnego problemu, przed czasem.
Dobry początek. Zobaczmy, jak mi pójdzie dalej:
Tuż po wejściu do budynku, ustawiłam się w formującej się właśnie kolejce do sali. Za mną,
jak chwilę później policzyłam stanęło około dwadzieścia osób, przede mną cztery, czyli bez
"walki" o najlepsze miejsce się nie obędzie.
Drzwi do sali otworzono na kilka minut przed czytaniem. Gdy tylko znalazłam się w środku,
wykonałam kilkuetapową akrobację, poślizgnęłam się i o mało nie upadłam. Niestety - moje
upatrzone miejsce zajął już ktoś inny. Zadowoliłam się więc pozycją w drugim rzędzie
pośrodku.
Teraz dopiero, ze swojego miejsca mogłam na spokojnie przyjrzeć się wystrojowi wnętrza,
w którym się znalazłam. Pokój był duży i przestronny. Mogło się w nim zmieścić pięćdziesiąt
osób, na upartego pewnie nawet więcej. Wszystkie ściany pomalowane były na biało. Rolę
dodatków pełniły głównie rośliny, zwisające spod sufitu i stojące w wielkich donicach.
Natomiast w lewym rogu sali, na niewielkim podwyższeniu postawiono nieduży, czarny fotel
oraz stolik, na którym tradycyjnie znalazła się czytana książka, kubek, oraz dzbanek z wodą.
Tym, co najbardziej skupiło moją uwagę były – drzwi.
Zwracam szczególną uwagę na drzwi, od pamiętnego czytania w Starym Klasztorze (gdzie wtargnęłyśmy z koleżanką przez boczne drzwi do pokoiku, w którym aktorzy chcieli się
zamknąć, żeby wreszcie spokojnie zjeść).
W Infopunkcie, małe, niepozorne drzwi znajdowały się zaledwie kilka metrów od
podwyższenia z fotelem i stolikiem. Coś mi mówiło, że to właśnie tam korzystając z wolnej
chwili odpoczywała aktorka.
Nie trzeba było być geniuszem, żeby wiedzieć, że w takiej sytuacji szanse na autograf były
mniej niż marne. Na dostanie się do samego środka drugiego rzędu do stolika,
potrzebowałabym co najmniej dziesięciu sekund. Aktorka natomiast, dystans dzielący ją od drzwi mogła pokonać dwa razy szybciej.
Chyba, że...
Nie no, niemożliwe. Po prostu nie będzie autografów z tej edycji. Tyle w temacie.
Książka "Miasteczko w Islandii" autorstwa Guðmundur Andri Thorsson znacznie wyróżniała się spośród innych powieści jakie zwykle oferuje nam Europejska Noc Literatury. Z jej kart bił spokój, jaki naprawdę rzadko można odnaleźć w książkach. Chciałoby się zamknąć oczy i z burzowego Wrocławia przenieść się nad przepięknie opisany islandzki krajobraz.
Narratorką fragmentu tej przepięknej opowieści została aktorka - Iza Kuna.
Podobno to lektorom-mężczyznom częściej zleca się czytanie audiobooków, ponieważ męski głos na dłużej przyciąga uwagę słuchacza, lepiej też wyciąga niuanse z czytanego tekstu.
Nie należy jednak lekceważyć czytających kobiet - Pani Iza była narratorką idealną.
Swoim spokojnym głosem nie kazała słuchaczom uważnie śledzić historii, a raczej powoli się w niej zanurzyć, wejść w opisywany świat i w nim zabłądzić.
Podczas tego czytania, czułam wyjątkowy spokój. Nikt się nie odzywał, nie szeleścił, nie
dzwoniły komórki, po prostu nic nie zakłócało błogiej atmosfery, która się w tej salce wtedy
wytworzyła.
Gdy czytanie zbliżało się już ku końcowi, byłam tak bardzo zaangażowana w słuchanie,
że nawet nie postarałam się o to, by wyciągnąć z torby swój notatnik.
Nie myślałam o tym.
![]() |
https://www.wroclaw.pl/europejska-noc-literatury-wroclaw-2017 |
Nagle w sali zapadła cisza, a po krótkiej chwili rozległy się brawa. Dopiero głosy ludzi wokół i szum odsuwanych krzeseł wyrwały mnie z zamyślenia. Wtedy ja także wstałam, wzięłam kurtkę z oparcia krzesła i już miałam się obrócić w stronę wyjścia, gdy coś skłoniło mnie, żeby spojrzeć na pusty już fotel.
Chciałam tylko zrobić zdjęcie książce, żeby ją później przeczytać, lecz zamiast
spodziewanego widoku, ujrzałam aktorkę, pogrążoną w rozmowie z fanami, śmiejącą się
głośno i podpisującą autografy.
Na pewno nie wyglądała na osobę, która zamierza uciekać, ani tym bardziej unikać
kogokolwiek.
Pół minuty później, nie tylko stałam razem
z innymi obok stolika z notatnikiem i długopisem w ręku, ale sama aktywnie udzielałam się w rozmowie dotyczącej miłości do Wrocławia oraz czytanej przed chwilą książki. Spytałam, czy mogę przejrzeć stojący na stoliku egzemplarz
- nie było z tym żadnego problemu.
Gdzieś w całym tym zamieszaniu dostałam autograf, a nawet udało się zrobić na szybko jedno zdjęcie, które co prawda wyszło fatalnie, ale ponieważ jest jedną z nielicznych pamiątek po tamtym wieczorze, zostało przeze mnie zaakceptowane. Wiecie - zdjęć z aktorami, nawet tych nieudanych się nie wyrzuca.
Po prostu.
Można je za to zgubić. Dlatego go Wam niestety nie pokażę.
Wyszłam z sali jako ostatnia, po raz pierwszy tego wieczoru szeroko uśmiechnięta.
Pewnie myślałam o tym jak to wspaniale, że wrócę do domu z nowym autografem!
O tym, też, że po raz kolejny dałam się nabrać na głupi stereotyp „niedostępnego aktora”.
Powinnam się oduczyć, już ileś razy tak było!
Tego wieczoru właściwie mogłoby się już nic nie wydarzyć. To jedno krótkie,
ale przesympatyczne spotkanie wystarczyło, żebym czuła się w pełni zadowolona.
Tymczasem:
Jak się za niedługo przekonacie, w kamienicy nad Odrą czekała na mnie jeszcze jedna
niespodzianka. Niezwykła sytuacja, która ani ja, ani żaden inny uczestnik ENL, nie mógł się
spodziewać, a która (ponad wszelką wątpliwość) wydarzyła się naprawdę.
Link do bardzo ciekawego wywiadu, który portal "Dla studenta" przeprowadził z Izą Kuną przy okazji ENL 2017
*fragment piosenki Grzegorza Turnaua pt. Cichosza
Komentarze
Prześlij komentarz