Uroki czytania na wczesnowiosennym outdoorze

Gdy planujemy wybrać się na ENL wybór pierwszego czytania powinien zostać poddany szczegółowej analizie. Z moich doświadczeń wynika, że jest to najważniejsze w całym misternie ułożonym planie.  W dużym stopniu to właśnie od niego zależy na ile czytań zdążymy oraz jaki przebieg będzie miała cała nasza trasa. 


Mój plan na ENL 2017, zakładał wysłuchanie siedmiu czytających. Z trzech pozostałych, gdyby zaszła taka konieczność mogę zrezygnować i po prostu wrócić wcześniej do domu.  


Dzisiaj wiem, że to było naiwne myślenie. Dla swojego lepszego samopoczucia wyrzuciłam z głowy pewne istotne fakty. Na przykład kiepską znajomość Nadodrza i brak wsparcia koleżanek, które są zawsze bardzo pomocne, gdy pojawią się trudne do obejścia w pojedynkę problemy.

Rozumiem też dlaczego to robiłam – ciężko jest przyznać się samej przed sobą że nie radzisz sobie bez pomocy innych, gdy chodzi o twoją największą pasję. Dlatego też upierałam się przy swoim, nie dopuszczając dołujących myśli.


Z domu na wszelki wypadek wyszłam już na dwie godziny przed pierwszym czytaniem. Argumentowałam to tym, że przecież Nadodrze jest daleko, a ja muszę dojechać i znaleźć się na miejscu jeszcze przed czasem, żeby się nie stresować od razu na wstępie. Na to można sobie pozwolić nieco później.

Mniej więcej po czterdziestu minutach wysiadłam z tramwaju na ulicy Pomorskiej iskierowałam się w stronę Nadodrzańskiego Centrum Wsparcia.  

Prawdopodobieństwo zgubienia się było niewielkie, ponieważ przejście od przystanku do celu zajęło mi może niecałe trzy minuty. Satysfakcja z tego, że zdążyłam (i mam ponad godzinę w zapasie) – była ogromna.


Grupa budynków składających się na Centrum Wsparcia rozciąga się na sporym obszarze, lecz nie sprawiło mi to żadnych kłopotów w odnalezieniu miejsca, w którym miało się odbyć czytanie. Znane mi doskonale logo ENL, zamieszczone na wielkim płótnie zielonego koloru, powiewało wysoko na wzmagającym się wietrze. Dostrzegłam je już z przystanku.


Przekroczyłam bramę i rozejrzałam się, ponieważ byłam tutaj po raz pierwszy. Ciekawy był to widok. Wszędzie wokół trzy kolory: czerwony - od dwóch ceglanych budynków po prawej i lewej stronie. Szary - od kostki brukowej, oraz ciemny i groźny, niemal czarny od burzowych chmur kolor nieba.


Dziwną atmosferę tego miejsca dopełniały czarne dodatki: scena, parasole i płaszcze ludzi, które do tego obrazu jaki Wam wyżej przedstawiłam stanowiły ponury, ale bardzo pasujący dodatek. 

Gdy nieco później będę opisywać ten widok mojej mamie, powiem tak:                                        Od momentu przekroczenia wielkiej, czarnej bramy prowadzącej na podwórze, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że nagle przeniosłam się w czasie na teren łódzkiej fabryki XIX wieku. Dosłownie jakby ktoś wziął i wrzucił mnie prosto do historii z "Ziemi obiecanej" Reymonta!


Siedząc tam, na drewnianej ławce wciąż badałam wzrokiem otocznie, lecz mimo wielu znajomych mi elementów składowych Nocy Literatury, nigdzie nie mogłam wypatrzeć ani czerwonego namiotu, ani czytającego.

Gdybym była odważniejsza, bądź też nie była tam sama, może udałoby mi się znaleźć jego kryjówkę. Niestety, w tamtym momencie nie czułam się zbyt odważna, byłam też sama, więc tylko grzecznie siedziałam i czekałam.



Pierwsze wybrane przeze mnie czytanie należało do aktora Wojciecha Mecwaldowskiego i było jednym z obowiązkowych na mojej liście. Bardzo chciałam nie tylko go posłuchać, ale też porozmawiać, zrobić zdjęcie, wrócić do domu z jego autografem w notatniku...

Tu nasuwa mi się pewien problem. Przyzwyczaiłam Was ( i siebie) do tego, że zawsze staram się dokładnie opowiedzieć dlaczego marzyło mi się spotkanie z tą aktorką, tym pisarzem czy tym piosenkarzem..

Lecz ten przypadek jest inny.

Owszem, znałam Pana Wojciecha z przeróżnych seriali (Czas Honoru ❤️) i filmów (Sztuka kochania, która weszła do kin trzy miesiące przed ENL), ale to nie z ich powodu marzyło mi się to spotkanie.

Powód jest w zasadzie jeden - osobowość, poczucie humoru, sposób postrzegania świata przez Pana Wojtka. Najprościej mówiąc, zwyczajnie, po ludzku przeczuwałam, że byśmy się dogadali.

Oczywiście jeśli wcześniej nie zjadłby mnie stres :)

Niestety, przed czytaniem nie miałam szansy się o tym przekonać. Choć ludzi było naprawdę niewiele (w obawie przed deszczem większość wybierała czytania w budynkach) to Pan Wojciech nie pokazał się na scenie aż do momentu wygłoszenia przez wolontariuszkę tradycyjnej formułki. Niezmienionej zresztą, dokładnie takiej samej jak ta, którą cztery lata wcześniej mogliśmy usłyszeć po raz pierwszy.


Aktor rozsiadł się wygodnie w fotelu, poprawił ustawienie mikrofonu i sięgnął po plik kartek ze stolika. Gdy to zrobił, zmusiłam się do wysiłku - przestałam szczękać zębami. Wcale nie miałam zamiaru być tłem muzycznym, choćbym nie wiem, jak miała trząść się z zimna. 


Filmik z youtube Strefy Kultury Wrocław 

Zresztą, bardzo szybko zapomniałam o niesprzyjającej pogodzie, gdyż wybrany fragment z książki Miljenki Jergovica "Psy nad jeziorem" swoim stylem przypominał pozycję czytaną rok wcześniej przez Macieja Stuhra i - podobnie jak wtedy, sprawił, że przez większość czasu chciało mi się histerycznie śmiać.

Nie śmiałam się jednak (a w każdym razie nie histerycznie) bo reszta małolicznej widowni składała się z osób którym ten humor najwidoczniej niezbyt przypadł do gustu. Założyłam kaptur i chichotałam najciszej jak umiałam, starając się przy tym nie stracić czujności i nie zapomnieć o tym co planuję zrobić, gdy tylko czytanie się skończy.


Koniec czytania nastąpił zbyt szybko. Byłam zdziwiona, że to już. Rozległy się brawa, ale ciche i zdecydowanie za krótkie. Coś tam krzyczę, ale niemal natychmiast rezygnuję. Podnoszę się z notatnikiem i długopisem w ręku, orientuję się, że kropi deszcz. 

Pan Wojtek schodzi ze sceny, a właściwie z niej zbiega i od razu kieruje się do środka budynku i w ciągu kilku sekund, które ja marnuję na obserwację zamiast bieg, znika mi z pola widzenia.

Kurtyna.


Nagle dociera do mnie, że nie biegnę za nim, lecz razem z innymi kieruję się do bramy. Pierwsze czytanie i pierwsza nieudana akcja wieczoru.  Wszystko to stało się tak szybko, że jeszcze nie rozumiem co się stało. Gdzie popełniłam błąd?



Zatrzymuję się w bramie i chociaż wiem, że nie mam czasu, przywołuję do siebie dawne wspomnienie. Coś o czym bardzo dawno nie myślałam, a teraz uderza mnie ono z podwójną siłą.

Grudniowy wieczór. Mam jedenaście, może dwanaście lat. Czekamy z mamą w holu kina aż miną reklamy i będziemy mogły spokojnie wejść do sali.

Nagle mija nas Pan Wojtek. Sądząc z ubioru i sposobu bycia, jest tu prywatnie, ze znajomym. Właśnie wychodzą z jednej z sal. Z ciekawości patrzę w repertuar na jakim filmie byli.

Widzę go, jak zmierza w stronę schodów ruchomych. Pytam się mamy:


- „Mamo, myślisz, że mogę podejść się przywitać?

- Nie, kochanie, przecież widzisz, że nie jest sam.

- Ja chcę tylko powiedzieć "Dobry wieczór Panie Wojtku!" 

- Na pewno będziesz miała jeszcze taką okazję.

- Na pewno? Obiecujesz?

- Zobaczysz, musisz być tylko troszkę bardziej cierpliwa 

- Przecież ja jestem cierpliwa!...”


Odwróciłam się i jeszcze raz spojrzałam w stronę pustej już sceny. Pamiętam, że pomyślałam sobie ,,do trzech razy sztuka Panie Wojtku. Jeszcze się kiedyś na pewno spotkamy. Do zobaczenia!”

Po czym skierowałam się w stronę głównej ulicy.


Uważam, że bardzo dużo zależy od nas samych, od tego jakie mamy nastawienie. Właśnie ten fakt, że powiedziałam Panu Wojtkowi w myślach nie do widzenia, lecz do zobaczenia będzie miał swoje konsekwencje w całkiem niedalekiej przyszłości.

Powstało we mnie wtedy przekonanie, że jeśli dwa poprzednie spotkania miały miejsce we Wrocławiu, to trzecie też się tu odbędzie i trzymałam się tej myśli tak długo jak było to konieczne... Jednak jest to już całkiem inna opowieść i będziecie musieli na nią trochę poczekać 😉

Deszcz zelżał, lecz ostry podmuch wiatru wyrywa stojącą przy bramie osiemnastoletnią Adelę z zamyślenia. Czemu wciąż tu stoi zamiast biec na następne czytanie? To dopiero pierwsze z dziesięciu spotkań, a ona już pogrążona w rozmyślaniach. Tak nie powinno być. Trzeba się obudzić i działać!

Chyba możemy tu postawić kropkę.


Adelę czeka teraz rozszyfrowywanie mapy i błądzenie po nadodrzańskich uliczkach przy niesprzyjającej spacerom pogodzie, co zapewniam - nie jest ani odrobinę fajne dla niej, ani ciekawe dla Was. 


Dlatego teraz nastąpi antrakt. Pracownicy już zmieniają dekoracje, nowi aktorzy przygotowują się do wejścia na scenę, a narratorka idzie zrobić sobie coś do picia, mrugając oczami po zbyt długim wpatrywaniu się w ekran laptopa, z zamiarem powrócenia do niego najszybciej jak to możliwe.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech