Lokalnie, a zarazem uniwersalnie - rozważania przyszłej noblistki w Barze Barbara





Bar Barbara  

Kultowy bar szybkiej obsługi, mieszczący się w samym centrum Wrocławia. 
Najlepsze lata ,,Barbary” przypadły na lata 70 i 80 dwudziestego wieku, później jednak zamknięto ją, a nam jej miejscu powstawały najróżniejsze sklepy. Żaden jednak nie wpasował się w charakter tego miejsca i nie dał się na długo zapamiętać mieszkańcom. 

Pamiętacie, kiedy wspomniałam Bar ,,Barbara” na blogu po raz pierwszy? Być może udało się to uważnym czytającym, ponieważ ta nazwa prześlizgnęła się niepostrzeżenie już kilka razy przy okazji niezapomnianego roku... 


Cztery słowa kluczowe: 

REmont, REwitalizacja, PRZYwracanie, ODnawianie. 




Przywrócenie sławnego baru na mapę miasta było jednym z pierwszych projektów Europejskiej Stolicy Kultury 2016, o jakim przeczytałam w gazecie na trzy lata przed jej rozpoczęciem. Rzeczywiście bardzo szybko i bez ociągania zabrano się za jej odbudowę.

Pozwólcie, że zacytuję teraz fragment z jednego z moich poprzednich artykułów:

"co drugi dzień latałam prosto ze szkoły do Baru Barbara, w którym można było dostać codziennie nowe wiadomości na temat ESK 2016, a i tak ledwo nadążałam z ogarnianiem kolejnych informacji."


Odbudowanie ,,Barbary”, było kluczowe dla tego co działo się we Wrocławiu cztery lata temu. Miejsce to zostało przewidziane jako coś w rodzaju głównego centrum dowodzenia, skarbnicę wiedzy i zbiór najnowszych wiadomości na temat wszelkich wydarzeń związanych z ESK.

To się udało! Bar spełniał sumiennie nadaną mu funkcję przez cały rok. W kolejnych latach rozwinął swoją działalność jako miejsce związane z wrocławskimi wydarzeniami kulturalnymi, oraz organizator przeróżnych warsztatów i spotkań.


Od grudnia 2016, zaglądałam do ,,Barbary” coraz rzadziej, choć okazji ku temu nie brakowało. Wrocławianom to co teraz napiszę może się wydać oczywiste, ale to należy wytłumaczyć: 


Ulica Świdnicka jest takim miejscem, przez które przeciętny wrocławianin przechodzi przynajmniej kilka razy w tygodniu. Przechodzi nią, gdy zmierza na rynek, w stronę Renomy, Wydziału Polonistyki Uniwersytetu, KFC i McDonalda, Teatru Lalek, pl. Solnego, Muzeum Miejskiego...                         

Świdnicka jest po prostu jednym z głównych łączników ścisłego centrum miasta, a ,,Barbara” leży w samym jej środku. Żeby było jeszcze zabawniej, tuż obok niej jest przystanek tramwajowy, przez który przejeżdża tramwaj w stronę mojego domu. Musiałabym się naprawdę nieźle nagimnastykować, żeby choć raz w tygodniu nie przejść/ nie przejechać obok ,,Barbary”!




Nie pamiętam już, skąd dokładnie dowiedziałam się o nowym cyklu wrocławskiego oddziału Gazety Wyborczej organizowanym we Wrocławiu. Być może z radia, z gazety lub co najbardziej prawdopodobne, z facebookowej strony Michała Nogasia. 

Cykl rozmów ,,Wyborcza na żywo” znalazł swoje miejsce właśnie w Barze ,,Barbara”. Odbywały się one mniej więcej raz na miesiąc. Zapraszano ludzi z Dolnego Śląska, głównie działających we wrocławskiej sferze kultury. Bardzo lubiłam przychodzić na te spotkania, siadać gdzieś daleko w kącie i przysłuchiwać się najczęściej bardzo interesującym wymianom myśli czy doświadczeń zaproszonych gości.

Tym sposobem, na początku kwietnia, przeglądając Facebooka wyświetliło mi się zaproszenie na kolejne spotkanie ,,Wyborczej”. 

Spotkanie z Olgą Tokarczuk. 


Oczywiście natychmiast kliknęłam przycisk "wezmę udział" i dokładnie sprawdziłam datę, następnie poinformowałam mamę, że tego dnia wrócę trochę później do domu.   


To było piękne, słoneczne popołudnie. Tego dnia poszłam na wagary, wszystkie lekcje przesiedziałam w księgarni ,,Tajne Komplety” na rynku, potem pod pręgierzem jadłam lody i słuchałam na słuchawkach piosenek Studia Accantus (o którym kiedyś Wam opowiem, i to nie jeden raz). 

W ,,Barbarze”, do której weszłam (a właściwie radośnie wskoczyłam) na godzinę przed spotkaniem, kręciło się już kilkanaście osób. Usiadłam przy stoliku i tak na wszelki wypadek wyjęłam z plecaka notatnik wraz z długopisem.


Jako wrocławianka, jestem przyzwyczajona do tego, że często widzę znane osoby prywatnie - na widowni w kinie czy w knajpce na rynku. Ani trochę nie zdziwiło mnie, że Pani Olga, odkąd przyszłam cały czas stała i rozmawiała ze swoimi znajomymi w rogu sali, wcale nie chowając się przed zbierającą się już powoli publicznością. 

No wiecie... Wtedy jeszcze nie była laureatką Nagrody Nobla :) 


Zdjęcie autorstwa Kornelii Głowackiej-Wolf pochodzi z archiwum Gazety Wyborczej


Zresztą, muszę przyznać, że oprócz największych imprez kulturalnych w mieście, mijałam się z Panią Olgą dość często w jednym z głównych parków, niedaleko którego obecnie powstaje założona przez pisarkę fundacja. Spotkania gdzieś w sklepie czy w kawiarni, były najzupełniej normalną rzeczą! Nikt nie robił wielkich oczu, nie było skrępowania i rozbuchanej atmosfery pt. UWAGA idzie noblistka! Ponadto, Pani Olga była stałym gościem Wrocławskich Targów Dobrych Książek, więc ja widywałam ją co najmniej kilka razy w ciągu roku.

Również wtedy, w ,,Barbarze” wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu byliśmy świadomi obecności pisarki, było to jednak tak zwyczajne, że nikt się tym specjalnie nie przejmował.

Aż nagle, piętnaście minut przed spotkaniem, gdy na widowni nie można już było znaleźć ani jednego wolnego miejsca, pomyślałam sobie "a co mi szkodzi spróbować!". Przyczaiłam się z notatnikiem nieco na uboczu i zastygłam w bezruchu. Czekałam aż znajomi Pani Olgi wreszcie sobie pójdą. Kiedy to się stało, a Pani Olga na sekundę została sama, bez wahania do niej podeszłam.


Zaczęłam najzwyczajniej, od:

- Dzień dobry... Nie jestem pewna czy to dobry moment, ale czy zgodziłaby się Pani wpisać do mojego specjalnego notatnika?

- Oczywiście! Jak ma Pani na imię?

Podałam notatnik i długopis oraz imię, po czym powiedziałam, lekko zawstydzona:

- Pani Olgo, muszę się do czegoś przyznać. Nie przeczytałam jeszcze żadnej z Pani książek. Nie wiem, wydaje mi się, że nie jestem na nie gotowa... A może Pani mi podpowie, od której powinnam zacząć?

- Może zacznij od ,,E.E.’’. Potem zobacz, czy spodoba Ci się ,,Dom dzienny dom nocny”.

- Tą pierwszą znam! Był kiedyś film z Agatą Buzek w roli głównej

...

Autograf Olgi Tokarczuk 


Nasza rozmowa trwała może z pięć minut i zostawiła mnie z wieloma pozytywnymi emocjami i przemyśleniami.  Dialog, który się wtedy wywiązał, zrozumienie i podejście pisarki do tematu, który podjęłam, dały mi nowe spojrzenie, oraz pole do moich późniejszych rozważań o literaturze.


Zdjęcie autorstwa Kornelii Głowackiej-Wolf pochodzi z archiwum Gazety Wyborczej


Wtedy nie mogłam tego przewidzieć, ale z perspektywy trzech lat już widzę, że od tamtego czasu zmieniło się moje spojrzenie na polską twórczość pisarską. Dawniej, gdy tylko jakaś książka została nagrodzona, musiałam ją przeczytać "teraz, zaraz, natychmiast". Aktualnie podchodzę do tego zdecydowanie bardziej na luzie. Moje podejście - jak gdzieś znajdę to może przeczytam, a jeśli zachwycę się jakimś autorem po pięciu latach, to nawet lepiej. Będę już starsza, a co za tym idzie więcej zrozumiem. Takie nastawienie do sprawy wydaje mi się być o wiele zdrowsze.


Reasumując: trzy pierwsze książki Olgi Tokarczuk już za mną, na przeczytanie wszystkich daję sobie... No powiedzmy, że cztery lata. Jeśli ten blog przetrwa do 2024 roku, nie omieszkam poinformować Was czy się udało ;)


Zdjęcie autorstwa Kornelii Głowackiej-Wolf pochodzi z archiwum Gazety Wyborczej













































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech