Autor-fenomen w świecie literatury dziecięcej

kwietniowy Wrocław, 2017

Siadam przed ekranem laptopa, włączam muzykę niezbyt głośno. Jest sobota, godzina szósta rano. Pada deszcz. Dobrze wiem o czym mam dzisiaj napisać, sprawdzałam kolejność autografów w zeszłym tygodniu. W głowie mam ułożony cały przebieg tamtego dnia, wszystkie potrzebne informacje... Zaraz! Za nic nie mogę sobie przypomnieć dokładnej daty spotkania. To marzec był, ale który konkretnie dzień?

No nic, muszę wstać z kanapy i sięgnąć ponownie po notatnik. Szybko odnajduję trzecią
stronę. Raz i dwa spoglądam na datę zapisaną w prawym górnym rogu.

Zaskoczenie, bo w rogu kartki widnieje wyraźna (nierozmyta przez deszcz) data: 9 kwietnia.

Mogłabym przysiąc, że w 2017 roku nie miałam aż tak długich przerw między autografami!
A przecież data na kartce nie kłamie. 

Zaczynam się zastanawiać, co ta przerwa oznaczała dla osiemnastoletniej Adeli. Musiała ją
denerwować, bo jeśli dobrze pamiętam, jak najszybsze zapełnienie pierwszych pięćdziesięciu
stron było dla niej ważne. Nie chciała pokazywać się z prawie pustym zeszytem ani ciągle
nosić ze sobą stary notatnik...


Prawdę mówiąc, nie pamiętam zbyt wiele z początku kwietnia. Tylko tyle, że lekko
świrowałam, bo lada dzień miała się pojawić lista czytających na ENL, do której pozostały
dwa tygodnie, oraz program Warszawskich Targów Książki, które miały się rozpocząć za
miesiąc. 

A skoro już jesteśmy przy książkach ;) 
plakat ze strony wroclaw.pl

We Wrocławiu i kilku innych polskich miastach odbywał się właśnie organizowany przez
Empik Festiwal Literatury Dziecięcej Przecinek i Kropka. Interesowałam się tym wydarzeniem jako czytelnik obserwujący najnowsze trendy i lubujący się w pięknie
ilustrowanych książkach dla dzieci.

 "W listopadzie nad doliną Warty przeszła burza, która powaliła olbrzymi stary dąb. Nie był
to zwyczajny dąb - było to magiczne drzewo. Ludzie nie wiedzieli, że w tym drzewie jest
zaklęta ogromna moc. Pocięli je na deski i zrobili z nich setki różnych przedmiotów, a każdy
przedmiot zachował cząstkę magicznej siły. Wysłano je do sklepów na całym świecie i od tego
dnia zaczęły się dziać niezwykłe rzeczy."         
                                         
Mogłabym zostać obudzona w środku nocy i wyrecytowałabym ten tekst bez zająknięcia. W
dokładnie taki sam sposób jak zrobił to narrator mini serialu ,,Magiczne drzewo”,
emitowanego przez telewizję polską, w latach 2003-2007. Jednego z moich ulubionych,
którego oglądanie sprawiało mi radość i wtedy, jak i teraz, kiedy czasem włączam go sobie na
dvd.

Dlaczego o tym mówię? Otóż scenarzystą i reżyserem tego serialu jest Andrzej Maleszka,
twórca serii książek dla dzieci Magiczne Drzewo, obecnie liczącej około dwunastu tomów.  

Kiedy wyszedł pierwszy tom serii: Czerwone krzesło, miałam dziesięć lat i niesamowicie
wciągnęłam się w tą historię. Pochłonęłam ją w dwa dni, a potem czytałam ją jeszcze wiele
razy, zarówno dla samej siebie jak i młodszych dzieci. Zdumiewa mnie jak skupione i
zasłuchane potrafią być, gdy tylko zechcą wysłuchać pierwszych paru stron!



Mamy więc kwiecień 2017. Właśnie wychodzi kolejna książka z serii. Empik postanawia
więc zorganizować spotkanie z pisarzem.

Kontekst książkowo-serialowy już znacie, nikogo więc nie zdziwi, że zaplanowałam się na to
spotkanie wybrać. Na dzień przed, w sobotę prowokuje ono wielką domową awanturę, gdy
nasz dom staje w obliczu poszukiwań zaginionego egzemplarza Czerwonego krzesła.

Wreszcie udaje się je znaleźć (nie umiem wyjaśnić, dlaczego pod łóżkiem) i można w spokoju
zasnąć w oczekiwaniu przed jutrzejszym spotkaniem.

Pierwszy tom serii

Jakim cudem Renoma i Empik były otwarte wcześnie rano w niedzielę, tego nie wiem i
przypomnieć sobie nie potrafię. Niemniej byłam tam już rano, aby uniknąć tłumów i w
spokoju przejrzeć książki. Rzeczywiście tak było (przez jakiś czas), ale już na dwie godziny
przed spotkaniem w całym sklepie roiło się od dzieci i ich rodziców. 

Z jednej strony czułam się bardzo źle w takim tłumie, z drugiej cieszyłam się, że książki Pana
Andrzeja nadal cieszą się taką popularnością i przysłuchiwałam się otaczającym mnie
rozmowom, na temat bohaterów i ich losów. Czasem ktoś wspominał serial, a wtedy
uśmiechałam się pod nosem, bo nie znam zbyt wiele osób, które o nim pamiętają. A szkoda!

Długo mi zajęło przypomnienie sobie czy ja wtedy siedziałam czy też stałam w tłumie. A
sprawa wyglądała tak: wszystkie dzieci zostały zaproszone do przodu, a dorośli stali ściśnięci
z tyłu. W takiej konfiguracji, chyba wolałabym być dzieckiem, czułabym się
uprzywilejowana. Z perspektywy osoby dorosłej nie było już tak cudownie.


Andrzej Maleszka rozmawia z młodymi czytelnikami


Spotkanie trwało, dzieci miały tak niesamowite pytania, że co chwila niemal pękałam z dumy,
choć przecież nie znałam żadnego z nich. Gdyby dorośli umieli konstruować takie spory,
spotkania autorskie byłyby jedną z najciekawszych i najzabawniejszych rzeczy jaką można
sobie wyobrazić!

Padały niezliczone spiskowe teorie na temat udziału magicznego drzewa w powstaniu świata,
motywy najprostszych działań głównych bohaterów były rozbierane na czynniki pierwsze...
Słuchając tego wprost nie mogłam się nadziwić jak wspaniała może być wyobraźnia dziecka
czytającego książki.

Tu należą się też brawa dla Autora, który potrafił na każde z tych pytań odpowiedzieć i
prowadził dysputę w taki sposób, że wciąż pojawiały się nowe głosy i tematy do dyskusji.
Doceniam też bardzo to, w jaki sposób debatował z mniej przebojowymi, nieśmiałymi
dziećmi, które wraz z przebiegiem spotkania były coraz bardziej rozmowne i mniej
wystraszone. 

Po dwóch godzinach zarządzono koniec spotkania i przy niesamowitym hałasie i wzajemnym
odnajdywaniu się rodziców i dzieci, powoli uformowała się kolejka do Pana Andrzeja. Ja
trafiłam gdzieś w jej środek. Od razu więc usiadłam na podłodze przeczuwając co się święci.


Kolejka po autografy




Musiałam się pogodzić z faktem, że już nie zdążę pójść na spotkanie z członkami zespołu 
LemOn, które właśnie się kończyło, dokładnie po drugiej stronie Empika. Przyszło mi to dość łatwo, ponieważ wtedy jeszcze nie byłam tak wielką fanką twórczości Igora Herbuta, jak jestem dziś.

Mam nadzieję, że uda się kiedyś z nim spotkać! 



Kolejka przesuwała się w naprawdę żółwim tempie, z jednego konkretnego powodu.
Wyobraźcie sobie teraz sytuację, że do pisarza podchodzi rodzina. Załóżmy: rodzice i trójka
dzieci. Rodzice dają do podpisu książkę w prezencie dla dziecka znajomych. Dzieci mają w
rękach siedem tomów serii. Mają też pytania, których nie zdążyły/nie chciały powiedzieć na
forum.

A teraz sobie uświadomcie, że takich rodzin stoi przed Wami w kolejce nie jedna, dwie, trzy,
ale ponad trzydzieści...      

Byłam przygotowana, bo miałam ze sobą coś do czytania, dlatego na szczęście ledwo byłam świadoma
upływającego czasu.




Wreszcie nadeszła moja kolej i podeszłam do stolika. Ponieważ wiedziałam, ile osób za mną
czeka, postanowiłam nie zabierać pisarzowi zbyt wiele czasu. Gdy on podpisywał moje
,,Czerwone krzesło” pokrótce opowiedziałam o mojej wielkiej miłości do serialu i pierwszych
tomów serii.



Następnie przestałam skupiać się wyłącznie na sobie i wyciągnęłam z torby jeszcze jedną
książkę. Nowy, prosto z księgarnianej półki tom trzeci pt. ,,Olbrzym”. Tam znalazła miejsce
specjalna urodzinowa dedykacja dla mojej kuzynki. Wręczę jej tę książkę
 dwa tygodnie później, podczas przerwy wielkanocnej. Pamiętam jej uśmiech, gdy otworzyła książkę i zobaczyła podpis autora...

Uwielbiam sprawiać takie prezenty!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech