Przerwa w podróży: Myśliwiecka 3/5/7
ostatnich pustych stron. Wydawałoby się, że w temacie autografów, z moim doświadczeniem i
przygodami, niewiele rzeczy może mnie teraz zaskoczyć.
Bzdura.
Niemniej w tamtym czasie moja pewność siebie, spowodowana sukcesami ostatnich
miesięcy, a także uznaniem jakim cieszyłam się wśród koleżanek, była naprawdę duża.
Nawet mogę Wam się przyznać, że moja mama przy każdej wizycie u znajomych zaczęła
mówić o moim niestandardowym hobby. Często musiałam robić to czego nie znoszę, to
znaczy pokazywać swoje zbiory osobom, których tak naprawdę wcale to nie interesowało.
Mniej więcej wtedy też doszło do sytuacji, w której pewnego popołudnia poprosiłam
przyjaciółkę o natychmiastową pomoc, bo notatnik mi się w rękach rozlatuje. Pół godziny zajęło przywrócenie go do stanu używalności, to jest oklejeniu go taśmą klejącą, która o
dziwo trzyma się do dziś.
![]() |
Notatnik był już na granicy rozpadu, do momentu gdy uratowała go przyjaciółka |
Jak teraz o tym myślę, to naprawdę cieszę się, że z tego poczucia wyższości, w które wtedy
wpadłam udało mi się wydostać bardzo szybko, i nie pozostawiło ono we mnie żadnych
długotrwałych skutków, poza lekkim zażenowaniem, gdy sobie o tym przypomnę.
Tym co je spowodowało, wcale nie były moje ostatnie sukcesy.
Powodem rozwinięcia się przekonania, że jestem lepsza od innych w tym co robię, była nagła kumulacja wolnego czasu: przerwa świąteczna, moje osiemnaste urodziny i ferie zimowe. Żadnych nowych autografów (a także potrzebnych dla studzenia własnego ego autografowych porażek) przez całe trzy miesiące.
Trzy nieprzyjemne miesiące, podczas których swoją uwagę skupiła na mnie rodzina. Tak
jakby ukończenie osiemnastego roku życia nagle zrobiło ze mnie interesującego człowieka.
Co ciekawe, od tego momentu zaczęły do mnie docierać mniej lub bardziej zawoalowane
aluzje, co do charakteru mojej pasji. Dziecinna, niepoważna, takie określenia pojawiały się
najczęściej.
Może kiedyś opowiem o tym nieco więcej.
______________________________
Przynajmniej jedna dobra rzecz wydarzyła się w tamtym okresie, i był to prezent od ojca -
możliwość spędzenia pięciu dni w dowolnym wybranym przeze mnie kraju.
Jako, że byłam wtedy świeżo po lekturze książek Zafona, bez zastanowienia obrałam za cel Barcelonę.
Ustaliłam z ojcem, który miał mi towarzyszyć, że podróż odbędzie się podczas moich ferii.
Zgodnie z planem, 12 lutego późnym popołudniem wyjechałam pociągiem z Wrocławia do
Warszawy, skąd dwa dni później mieliśmy samolotem lecieć do Hiszpanii. W bagażu pośród
kilku książek, ubrań i prowiantu na drogę, miejsce znalazł także mój sfatygowany,
nieodłączny notatnik.
Ot, tak na wszelki wypadek...
Będąc już w Warszawie, stworzyłam plan dnia, którego głównym punktem był zimowy
spacer po Parku Agrykola. Wybrałam to miejsce z dwóch powodów:
Po pierwsze, bo przychodzimy tam z mamą zawsze, gdy jesteśmy na majowych targach
książki. Teraz miałam jedyną okazję, żeby zobaczyć to miejsce w zimowej scenerii.
Drugim powodem (nie wiem czy nie ważniejszym od pierwszego) obrania przeze mnie tego
kierunku, była bliskość głównego studia radiowej Trójki na ulicy Myśliwieckiej 3/5/7.
![]() |
Hol radiowej Trójki |
Będąc w Warszawie po raz pierwszy, dzięki pomysłowości mojej mamy udało nam się wejść
do środka. Nie mówiłam Wam o tym dlatego, że nie dopisało nam wtedy szczęście.
Tylko przez chwilę postałyśmy w holu, z daleka słysząc nasze ulubione radiowe głosy.
Dlaczego by nie spróbować raz jeszcze? Nie miałam tego dnia żadnego przeczucia, co do
moich działań, ale na przekór ich braku postanowiłam podjąć tę próbę.
Było już po dwunastej, gdy weszliśmy do dużego, przeszklonego holu mojego ulubionego
radia.W Trójce, właśnie nadawano audycję Za a nawet przeciw co oznaczało, że w którymś z pomieszczeń nad nami siedzi redaktor Kuba Strzyczkowski.
Nie pamiętam, ile czasu tam byliśmy, ale raczej nie trwało to zbyt długo. Wnioskuję to
patrząc na zdjęcia, ponieważ na każdym z nich mam na sobie grubą zimową kurtkę.
Z pewnością zdjęłabym ją gdybyśmy musieli czekać.
Tym co zapamiętałam bardzo dobrze, jest nagły przeciąg i głośne, wypowiedziane z energią
dzień dobry! Którym powitał nas wchodzący tym samym głównym wejściem co my
wcześniej redaktor Artur Andrus.
Nie wiedzieć czemu, poczułam się zawstydzona i niepewna, choć już wcześniej widywałam
Pana Artura i podczas koncertów (Gitarą i piórem w Karpaczu) czy półprywatnie podczas
kolonii na Słowacji albo na obiedzie u mojej rodziny w Bieszczadach.
Szybko jednak ogarnęłam, że moje zmieszanie nie ma tu nic do roboty, bo mój ojciec
(w nieosiągalnym dla mnie stanie zupełnego spokoju) już rozpoczął bardzo miłą pogawędkę,
której zaczęłam się przysłuchiwać stojąc z boku.
Zresztą bardzo szybko wyszło na jaw, że Andrus mnie pamięta. Zaskoczyło mnie to,
ale i ośmieliło. Zaczęłam być nieco bardziej komunikatywna i otwarta na rozmowę.
![]() |
Artur Andrus |
Ledwo zdążyłam powiedzieć o tym, że to spotkanie traktuje jako spóźniony prezent
urodzinowy, gdy do holu wszedł kolejny dziennikarz.
Teraz był to Michał Olszański.
To również było nasze ponowne spotkanie, choć dla mojej pamięci to pierwsze jest niestety
nieosiągalne - w 2001 roku, w Szklarskiej Porębie podczas wakacji.
Podobno kilkakrotnie wtedy zdarzyło mi się usadowić Panu Michałowi na kolanach (co
dowodzi, że zanim poszłam do przedszkola nie byłam człowiekiem nieśmiałym). Aczkolwiek
o dowodzie w postaci dokumentacji zdjęciowej nikt niestety nie pomyślał.
Trudno w tej sytuacji oczekiwać, żeby mnie pamiętał, musiałam się więc sama przedstawić
i nadać ton naszej rozmowie.
Na szczęście Pan Michał, jako były nauczyciel „trudnej” młodzieży, do której niewątpliwie w
jakimś stopniu się zaliczam, od razu wyłapał moją nieśmiałość i pokierował rozmowę w
sposób naturalny tak, że w ciągu trzech minut całkiem zapomniałam o istnieniu swoich barier
komunikacyjnych.
![]() |
Przesympatyczny Michał Olszański |
![]() |
Co z tego, że urodziny miałam miesiąc wcześniej ;) |
Kiedy ja prowadziłam rozmowę z Olszańskim, Artur Andrus wyciągnął swój identyfikator,
przeszedł przez bramkę i udał się na piętro.
Po chwili jednak wrócił, podszedł do nas i oznajmił:
„ponieważ masz urodziny
(co z tego, że miesiąc temu, dzień się zgadzał)
...i jesteś trójkofilem, dyrekcja wydała zgodę i możesz wejść z nami na górę, do studia".
Byłam w stanie tylko pokiwać głową i się uśmiechnąć, ponieważ mnie zatkało i chwilowo nie byłam w stanie wyrazić słownie jakichkolwiek podziękowań.
Nie mogłam wprost uwierzyć, że zobaczę studio, w którym dziennikarze prowadzą swoje
audycje!
Weszliśmy wszyscy po schodach. Andrus i ojciec pogrążeni w rozmowie, Olszański i ja.
To co najpierw rzuciło mi się w oczy, to była wielka tablica z podpisami artystów, którzy to
studio odwiedzili. Wśród nich zauważyłam znany mi już od lat, bo pierwszy w moim
notatniku charakterystyczny podpis Grzegorza Turnaua.
Byłabym się zatrzymała, żeby rozszyfrować resztę, lecz nie było na to czasu.
Doszliśmy do niewielkiego pokoiku z mnóstwem radiowego sprzętu, w którym realizatorzy
popijali kawę. Zbliżała się przerwa przed serwisem informacyjnym, dlatego w studiu
panowała już nie pełna skupienia, ale śmiechu i głośnych rozmów atmosfera.
W całym rozgardiaszu, który powstał, poznałam realizatorkę nagrań Halinę Wachowicz,
zwaną przez wszystkich po prostu Helen.
Słynie ona ze swojego cichutkiego, niemal dziecięcego głosu oraz tajemniczości, ponieważ
w internecie nie znajdziecie ani jednego jej zdjęcia.
Ja do tamtego dnia nie miałam pojęcia jak wygląda!
Poznałam, że to ona wyłącznie po głosie.
Chwilę później, zza przeszklonej szyby w drugiej części pokoju wyłonił się Kuba
Strzyczkowski, którego lada moment przy mikrofonie miał zastąpić Tomasz Żąda.
![]() |
Kuba Strzyczkowski |
Panowało coś w rodzaju niezwykle zorganizowanego chaosu. Każdy właśnie gdzieś szedł, z
kimś rozmawiał, coś pił, albo produkował hałas w celu zrobienia czegoś czego nie sposób się
było domyślić.
A mimo to, wszyscy zdążyli się już dowiedzieć tych kilku informacji: że mam urodziny ッ
, jestem z Wrocławia i jestem fanką Trójki.
Czułam się dziwnie, nie przystając do żadnej z grup, tylko obserwując i przysłuchując się
otoczeniu.
Po chwili zorientowałam się, żę ktoś mi się przygląda. Był to redaktor Kuba Strzyczkowski.
Podszedł do mnie i zaproponował, że jeśli chcę, to możemy pójść zobaczyć dokładnie to
miejsce, z którego nagrywana jest każda audycja.
Zgodziłam się natychmiast, bo wiedziałam, że taka okazja może się już nie powtórzyć.
Weszliśmy więc do dalszej części pokoju. Była ona w całości odgrodzona szybą, krzesło
prowadzącego było puste. Podeszliśmy do środka przez niewielkie drzwi po prawej stronie.
Z początku tylko stałam, przyglądając się wszystkiemu i uważając, żeby niczego nie dotknąć.
Potem Strzyczkowski wskazał mi ręką żebym usiadła przy konsolecie.
Wrażenie jakie to na mnie wywarło pamiętam do dziś. Zostałam sama, gdy za redaktorem zamknęły się drzwi, wszelkie odgłosy ucichły. Widziałam teraz wszystkie osoby znajdujące się w pokoju. Przejrzałam wszystkie przyciski i kontrolki, próbowałam odgadnąć, która do czego służy.
Na chwilę nawet założyłam słuchawki, żeby poczuć się jak prawdziwy radiowiec.
Kiedy już wystarczająco nasyciłam się tym widokiem wróciłam do reszty, lecz teraz w
pomieszczeniu panowała już inna atmosfera - nastrój skupienia i ostatnich przygotowań do
kolejnej audycji.
W końcowym momencie wizyty, szybkim ruchem tuż przed wyjściem do holu wręczyłam
złożoną na pół kartkę realizatorce audycji.
![]() |
Helena poprosiła żeby nie robić jej zdjęć, chętnie podpisała się jednak na ostatniej stronie notatnika |
Kartkę z pewnym życzeniem, które (miałam nadzieję) zostanie za chwilę spełnione.
Po wszystkim zbiegłam na dół, kątem oka dostrzegając jeszcze na półpiętrze słynne studio
koncertowe im. Agnieszki Osieckiej.
![]() |
Czyje podpisy jesteście w stanie rozpoznać? |
Kiedy wyszliśmy z ojcem na chłodne, zimowe powietrze, założyłam słuchawki i poprosiłam o
nieprzeszkadzanie mi, motywując to potrzebą wyciszenia się po tej niespodziewanej
przygodzie.
Chodziłam po Agrykoli brodząc w śniegu, aż wreszcie usłyszałam to, na co czekałam:
W audycji Muzyczna Poczta UKF to słuchacze wybierają piosenki.
Jeszcze, gdy siedziałam sama przy konsolecie, szybko napisałam na ostatniej pustej,
wyrwanej z mojego notatnika kartce:
"Marek Grechuta. Dni, których nie znamy.
Dla Adeli - urodzinowo"
Kartka zgodnie z moją prośbą została doręczona, a muzyczne życzenie - spełnione.
Odwiedziny Trójki zakończyły się moją ulubioną piosenką, a ja miałam za sobą wizytę w
jednym z najważniejszych budynków w całej Warszawie.
Dokładnie półtora dnia później, wylądowałam w Barcelonie, gdzie spędziłam pięć
magicznych dni, które upłynęły mi na wyszukiwaniu ulic, placów i plaż związanych z moim
ulubionym pisarzem.
Było przepięknie!
![]() |
Przepiękna panorama Barcelony, luty 2017 |
Komentarze
Prześlij komentarz