Wyprawa w przeszłość czarnym mercedesem, w doborowym towarzystwie
targowy.
Po ósmej zaczęłam szykować się do wyjścia. Zjadłam szybkie śniadanie i udałam się na pętlę tramwajową. Wcześniej wypytywałam mamę czy na pewno przyjedzie o piętnastej, zanim zamkną się wszystkie targowe stoiska.
Niecałą godzinę później wysiadłam na przystanku Hala Stulecia i spacerowym krokiem przeszłam spory kawałek, który mnie od niej dzielił.
Targi zaczynały się dopiero o dziesiątej, więc razem z tymi, którzy tak jak ja dotarli na
miejsce przed czasem musiałam czekać pod głównym wejściem i marznąć.
To była wyjątkowo mroźna zima, śnieg padał przez cały grudzień (we Wrocławiu jest to
zjawisko co najmniej zaskakujące, jeżeli nie dziwne), więc stania piętnaście minut na
wystawionym na działania śniegu i wiatru placu nie wspominam za dobrze.
Wreszcie nas wpuścili i po jako takim ,,ogarnięciu się” w holu skierowałam się w stronę rozkładających się dopiero stoisk wydawnictw w sali głównej. Zrobiłam wielkie zakupy, bo już przecież zbliżały się święta, a ja jak zawsze (chociaż tamtego roku spędziłam je w miasteczku pod Londynem) pamiętałam o prezentach dla rodzinki.
![]() |
Jeden z wielu prezentów zakupiony podczas targów |
Z czterema torbami i plecakiem pełnym gier planszowych usiadłam na chwilę pod ścianą.
Tylko po to, żeby zajrzeć na stronę internetową targów i ostatni raz upewnić się czy dobrze zapamiętałam numer stoiska do którego miałam za chwilę podejść.
Stoisko wydawnictwa Marginesy mieściło się w rogu drugiej alejki pod numerem
osiemnastym.
Poszłam w tamtą stronę, ale po chwili namysłu postanowiłam poczekać i z daleka
poobserwować sytuację. Weszłam więc ze swoimi zakupami w malutki kawałek wolnej
przestrzeni między dwa stoiska, dokładnie na przeciwko osiemnastki i zaczęłam się
rozglądać.
Stoisko Marginesów niczym nie wyróżniało się od pozostałych. Sprzedawczynie były
cały czas w ruchu, ludzie przychodzili, przeglądali i kupowali książki.
Jedynym stałym i niezmiennym fragmentem otoczenia była para ludzi, siedząca po prawej stronie od kasy przy maleńkim stoliku. Pili herbatę i rozmawiali.
Byli to młoda kobieta, pewnie z wydawnictwa oraz starszy pan, do którego należała drewniana laska oparta o tył krzesła. Rozmawiali cicho, nie niepokojeni przez nikogo.
W czasie moich wnikliwych obserwacji ani jeden przechodzień nie zatrzymał się, żeby
porozmawiać czy choćby prosić o autograf.
Właściwie nie byłam tym zaskoczona, ale zrobiło mi się bardzo przykro.
Janusz Majewski, uznany reżyser i świetny pisarz powinien przyciągnąć tłumy,
a tymczasem ludzie mijali jego stolik zupełnie obojętnie.
Pamiętam, że pomyślałam wtedy z przekąsem. Jakie to było dziwne. Fakt, że u nas, na targach możemy gościć samego REŻYSERA filmu C. K. Dezerterzy bardziej obchodzi siedemnastolatkę, choć w teorii powinno ono zainteresować ludzi co najmniej dwa razy od
niej starszych.
Tu kolejna gorzka myśl - moja klasa licealna (cudowny rocznik 99) pewnie nawet nie
słyszała o jego filmach, może nawet o samym reżyserze. Smutne, ale prawdopodobne.
No dobrze, ale wróćmy do tematu. Pan Janusz oprócz tego, że jest reżyserem, pisze także książki. Świetne, wciągające powieści, od których nie sposób się oderwać.
To właśnie promocja jego najnowszej powieści pt. Czarny Mercedes (dobrze myślicie, to ta sama historia, którą w październiku 2019 roku mogliśmy oglądać na ekranach kin) sprawiła,
że Pan Janusz pojawił się tego dnia na wrocławskich targach.
Mimo to, podczas gdy przy innych stolikach pisarze mieli pełne ręce roboty, przy tym jednym panował spokój. Jeżeli już w całej tej sytuacji miałam szukać jakiś plusów, to na pewno była to perspektywa długiej i spokojnej rozmowy bez zniecierpliwionych ludzi czekających na swoją kolej.
Kiedy tak sobie rozmyślałam, wyczekując idealnego momentu na wyjście ze swojej
kryjówki, przez alejkę nagle przebiegła grupa chłopaków, przepychając się przez tłum i trącając wszystkich, którzy stali im na drodze. Jednemu z nich udało się potrącić także laskę, która strącona z oparcia krzesła z hukiem potoczyła się po podłodze. Widząc to jako pierwsza wyskoczyłam z kąta i podniosłam, tym razem na wszelki wypadek stawiając ją pod ścianą,
nieco dalej od przechodzących ludzi.
Takim właśnie sposobem znalazłam się przy stoliku, z notatnikiem i długopisem, które jak
zwykle na wszelki wypadek trzymałam w rękach. Pan Janusz podziękował za pomoc, ale siedząca obok kobieta z wydawnictwa widząc że nie odchodzę, zaproponowała żebym usiadła na jedynym wolnym krześle.
Zaproszenie oczywiście przyjęłam.
Nie mam pojęcia jakim cudem, ale nasza rozmowa trwała ponad dwadzieścia minut.
Pytałam reżysera o Wytwórnię Filmów Fabularnych (działającą w latach 1954-2011 weWrocławiu) o Wrocław jako plener do powojennych historii... No i oczywiście musiałam wypytać pisarza o wątki z najnowszej książki, której fragmentów słuchałam każdego dnia w
radiowej Trójce.
Pan Janusz zachęcony moimi pytaniami odpowiadał szczegółowo, a w którymś momencie przez moją głowę przemknęła myśl, jak ta rozmowa musi ciekawie z boku wyglądać. Pryszczata siedemnastolatka i osiemdziesięcioczteroletni reżyser rozmawiający o filmach,
życiu we Lwowie (moja rodzina mieszkała tam przed wojną więc historie stamtąd są dla mnie wyjątkowe), okupowanej Warszawie czy powojennym Wrocławiu...
Na sam koniec wreszcie przypomniałam sobie o notatniku i poprosiłam o podpis, obiecując pisarzowi, że Czarny mercedes na pewno przeczytam.
Pożegnałam się, po czym szczęśliwa wróciłam do swojego kącika gdzie wcześniej
nieopatrznie zostawiłam wszystkie swoje rzeczy i zaczęłam oczekiwać przyjazdu mamy, z którą miałyśmy dokonać ostatnich targowych zakupów.
Uważam tamtą edycję za wyjątkowo udaną.
Mnóstwo zakupionych książek, dwa nowe podpisy do kolekcji oraz wykłady, w których
(dobrowolnie) wzięłam udział, i które od tamtej pory stanowią podstawę mojej wiedzy natemat Dolnego Śląska i okolic...
Komentarze
Prześlij komentarz