Wspólne świętowanie aktorów i fanów cz.2


Chwilę po tym jak Grzegorz Daukszewicz zniknął mi z pola widzenia, zorientowałam się, że sytuacja nie wygląda najlepiej i, że źle stoję z czasem. Część aktorów odeszła już od fanów i wyglądało na to, że nie będą już wracać. Była to między innymi Julia Kamińska, Ola Hamkało oraz Michał Żebrowski. 

Wkurzyłam się, szczególnie na niego, bo bardzo mi zależało, żeby mieć jego autograf.
Tymczasem Michał Żebrowski już do samego końca spotkania siedział sobie w głębi i popijał kawę z dala od tłumu. W przeciwieństwie do szóstki aktorów, która rozdawała autografy niemal bez przerwy, Pan Michał nas po prostu zwyczajnie olał.

Ta konkretna sytuacja, dosyć mocno wpłynie na moje postrzeganie tego aktora. Dopiero po pewnej rozmowie, która odbędzie się wiele, wiele miesięcy później "wybaczę" Panu Michałowi i puszczę w zapomnienie całą tą sprawę.

Od lewej: Julia Kamińska, Michał Żebrowski, Anita Sokołowska i Marcin Rogacewicz



Poddenerwowana, zaczęłam działać szybko i przedarłam się przez tłum na prawą stronę sali. 
To właśnie tam, wykazując się niezwykłą wytrwałością i szacunkiem do fanów, szóstka aktorów stała już trzecią godzinę dzielnie podpisując autografy i robiąc zdjęcia.

Byli to:
Anita Sokołowska,
Marcin Rogacewicz,
Grzegorz Daukszewicz,
Kasia Dąbrowska,
Kamil Kula,
Mateusz Damięcki.

Podziwiam ich za to do dziś.
Pozostali aktorzy, gdy wezwano ich na górę na trzeci albo i czwarty wywiad z rzędu, nie wracali już do nas. Zmęczeni wycofywali się i nie podchodzili do barierek. Natomiast ta wymieniona przeze mnie szóstka, niezmordowanie stała razem z nami i nie narzekając wciąż rozdawała podpisy albo pozowała do zdjęć.


Najpierw postanowiłam podejść do Katarzyny Dąbrowskiej.

 Przepraszam każdą osobę, której wtedy nadepnęłam na stopę lub przypadkowo popchnęłam... Jednak wtedy przestałam się już patyczkować. Brnęłam do przodu dzielnie przepychając się przez tłum.

Niestety dostanie się w pobliże aktorki to nie była jedyna trudność do pokonania. 
Najtrudniejsza rzecz polegała na tym, że nie było tam żadnej ustalonej kolejki, żadnej ścieżki, według której mieliśmy do aktorów podchodzić. W efekcie razem ze mną pchały się osoby stojące za mną, przede mną, a także te próbujące podejść od prawej i lewej strony.


Trudność polegała na tym, żeby się na swoim miejscu utrzymać i nie wypaść z kolejki.


Kiedy tak próbowałam nie zostać wypchnięta ze swojego miejsca, wreszcie podeszłam na tyle blisko by móc usłyszeć i zobaczyć Panią Kasię z bliska.  

Gdy zobaczyłam w jakim jest położeniu, zrobiło mi się potwornie przykro.

Mimo, że stała za barierką, tylu ludzi na nią napierało, że ledwo można było tam oddychać. Pani Kasia co chwilę prosiła żebyśmy się odrobinę cofnęli. To działało tylko przez moment, bo zaraz osoby próbujące się dostać do przodu wpadały na nas, a my musieliśmy się tłoczyć obok aktorki, nie dając jej ani kawałka przestrzeni.

Zrobiło mi się gorąco z gniewu, wyprostowałam się i krzyknęłam w tłum:

- Hej cofnijcie się, my tu naprawdę nie mamy czym oddychać!

Wtedy zauważyła mnie aktorka.

- Uff... dziękuję Ci bardzo :)

- Nie ma za co. Teraz zrozumiałam, jak to wygląda z Pani perspektywy.

- Jak masz na imię?

- Ja? Adela. Czy może Pani napisać dla Małgosi? To moja przyjaciółka ze szkoły, ona niestety nie mogła tu przyjechać, bo widzi Pani, ja jestem z Wrocławia...

- Naprawdę? To przecież daleko, jak przyjechałaś?

-  Pociągiem. Nie mogłam opuścić takiego wydarzenia! 
A tak w ogóle to Pani Kasiu, jest Pani moją ulubioną aktorką i byłam dla Pani w teatrze współczesnym na Najdroższym i Hamlecie... Obie role, obie te sztuki są moim zdaniem fantastyczne!

- Bardzo się cieszę! Miło było Cię poznać.

- Możemy sobie zrobić zdjęcie?

- Pewnie :)

Nie jest to może najpiękniejsze zdjęcie, ale i tak jestem z niego bardzo dumna 😍


Chwilę później, gdy tylko zrobiłam krok w bok, moje miejsce zajął ktoś inny a ja wypadłam z kolejki. Niemal natychmiast trafiłam do drugiej, prowadzącej do Kamila Kuli. 

Muszę przyznać, że dla mnie tego dnia był chyba najprzystojniejszy z całej męskiej serialowej ekipy... Nie mogłam wprost od niego oderwać wzroku ;)


 Po krótkiej, ale gwałtownej szamotaninie w tłumie w końcu udało mi się do niego dotrzeć. Od razu wyciągnęłam rękę i podałam mu notatnik.

- Dla kogo podpisać?

- Dla Adeli

- A-DE-LI - przeliterował na głos.
Proszę bardzo :)

- Dziękuję!


Autograf Kamila Kuli






Aleksandra Hamkało a za nią aktorzy - Piotr Głowacki i Kamil Kula



Tak wiem, że banalniej to się już nie dało. Bardzo chętnie porozmawiałabym dłużej, ale zwyczajnie, gdy tylko odebrałam swój notatnik zostałam przez kogoś brutalnie pociągnięta za rękę i wypchnięta z kolejki.

Cóż - niektórzy bardziej zniecierpliwieni fani korzystali z takich metod eliminacji przeciwników.


Po tej niespodziewanej akcji musiałam na chwilę stanąć z tyłu i odetchnąć. Gdyby ten ktoś, złapał mnie za prawą, a nie lewą rękę to nic by mi się nie stało. Niestety, ale pociągnął za lewą. Zalała mnie fala bólu, musiałam to po prostu przeczekać. Ukucnęłam sobie gdzieś z boku i powstrzymując łzy rozmasowywałam obolałą rękę.

Po mniej więcej dziesięciu minutach postanowiłam wrócić do gry.
Przeanalizowałam salę. Do Daukszewicza w dalszym ciągu była wielka kolejka. Anita Sokołowska, Kamil Kula i Kasia Dąbrowska również nadal podpisywali autografy...

Kasia Dąbrowska <3


Wtedy, mój wzrok padł na sam środek sali. Dwóch aktorów - Mateusz Damięcki i Marcin Rogacewicz rozdawali autografy stojąc obok siebie i raz po raz wesoło ze sobą rozmawiając.



W kolejce do nich, czekała mnie bardzo miła niespodzianka.

Optymistyczny nastrój obu aktorów i fakt, że nie zamierzają nam uciekać, udzieliły się także ludziom w kolejce. W efekcie, nie było żadnych batalii ani walk o swoje miejsce, tylko grzeczne oczekiwanie na swoją kolej. Po chwili nadszedł mój moment i stanęłam pod barierką o krok od Mateusza Damięckiego:

- Dzień dobry

- Cześć :)

- Mógłby mi się Pan tu wpisać?

- O, notatnik? Większość ludzi daje do podpisu nasze zdjęcia

- No widzi Pan? A ja jestem oryginalna :) 
 Proszę napisać "dla Adeli"

- Rzeczywiście oryginalna! Adeli tutaj dzisiaj jeszcze nie było.

Mateusz Damięcki

Nie mogłam się do niego nie uśmiechnąć. Odwzajemnił uśmiech, po czym dałam mu do ręki mój notatnik. 


Kiedy mu go podawałam, uścisnął mi serdecznie rękę, a ja wreszcie poczułam to co lubię najbardziej w takich spotkaniach, czyli nawiązanie pewnego rodzaju więzi, porozumienia z aktorem. Rzadko się takie zdarzają, dlatego w tamtej chwili poczułam się naprawdę szczęśliwa.


Zaraz potem wydarzyła się przezabawna sytuacja: Mateusz podał notatnik stojącemu obok Marcinowi Rogacewiczowi, nie przewracając strony ze swoim podpisem. Marcin obejrzał go, po czym spojrzał na Mateusza i zapytał: 

- Mateusz jesteś pewien, że wszystko dobrze zapisałeś?

Wywołany Mateusz przeprosił fankę czekającą za mną, wziął notatnik z powrotem i zaczął uważnie przyglądać się temu co mi napisał.

- Widzisz Adelo? Wygląda na to, że będziesz mieć też oryginalny podpis. Pomyliłem miesiące, zaraz poprawię. Nie przeszkadza Ci, że będziesz miała taki bazgroł tutaj?

- Zupełnie nie, jeśli pozwoli mi Pan żebym myślała, że się Pan pomylił, bo się na mnie zapatrzył. W takiej sytuacji mogę to nawet brać za komplement!

- Dobrze, załóżmy, że tak właśnie było :)

Uroczo "nabazgrany" podpis od Mateusza Damięckiego

Przeszłam teraz na lewo, do Marcina Rogacewicza, który dostał po raz drugi mój notatnik i już się w nim podpisywał. Po chwili oddał mi go, a ja uchylając się od oberwania czyimś łokciem w ucho, zabrałam go, krzyknęłam przez ramię dziękuję i wyruszyłam na poszukiwanie Grzegorza Daukszewicza.

Jako ostatni tego dnia wpisał mi się Marcin Rogacewicz.


Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, już go nie było w zasięgu wzroku. Co więcej, inni aktorzy też już odchodzili od barierek. Wyraźnie spotkanie miało się już ku końcowi.


Tłum fanów także wyraźnie malał. Wreszcie można było bez większych problemów przejść na prawą albo lewą stronę sali. Wykorzystałam to i przez kilka spokojnych minut przechadzałam się po holu szczegółowo się wszystkiemu przyglądając.

Ten chwilowy spokój przerwał Mateusz Szymkowiak.
Stanął na podwyższeniu i zwrócił się do nas:

- Słuchajcie, a czy wy znacie serialową piosenkę? Słuchajcie, zaraz tu przyjdą Marzena z Tomkiem, będą tu wszystkie kamery... Co wy na to, żebyśmy ją wszyscy zaśpiewali? Żeby widzowie przed telewizorami mogli Was usłyszeć i zobaczyć??

Mateusz Szymkowiak tego dnia dosłownie cały czas się uśmiechał. Widać było, że ten cały tłum i harmider daje mu wiele radości.


Oczywiście, że znam całą piosenkę na pamięć... Nie na darmo przez pierwsze dziesięć lat trwania serialu słyszałam ją w każdy piątek w telewizorze i nuciłam razem z mamą, gdy jadłyśmy kolację.

Mateusz przećwiczył ją z nami chyba cztery razy z rzędu. 
Aktorzy także śpiewali. Najgłośniej było słychać oczywiście Kasię Dąbrowską. To był pierwszy raz, gdy usłyszałam, jak śpiewa na żywo <3 



Jako pierwsi przyjechali kamerzyści. Było ich kilkunastu.
Chwilę później, ze studia przy akompaniamencie naszych braw i pisków wyszli Marzena Rogalska i Tomasz Kammel.
Na samym końcu przywieziono wielki tort, na którego widok zaczęło mi burczeć w brzuchu. Nie jadłam nic od siedmiu godzin i właśnie wtedy sobie o tym przypomniałam.

Aktorka Grażyna Zielińska przyszła pod sam koniec i gdy my śpiewaliśmy, ona kroiła i rozdawała kawałki tortu swoim kolegom i koleżankom z serialu. 



Gdy wszyscy byli już na dole, Mateusz odwrócił się do nas i powiedział, że jest tu z nami, gdzieś w tłumie specjalny gość. Mamy dla tego kogoś zaśpiewać pierwszą zwrotkę, najpiękniej jak potrafimy.

Tak też się stało. Aktorzy zajadali się tortem, my śpiewaliśmy... Nagle w ten nasz chórek wdarł się dobrze znany wszystkim fanom serialu głos.

 Poznałam go od razu, jeszcze zanim zobaczyłam jego właścicielkę.

Na podwyższeniu pojawiła się jedyna prawowita wykonawczyni tego utworu - Anna Jurksztowicz. Była wzruszona, powiedziała, że przepięknie śpiewamy. Drugą połowę piosenki śpiewaliśmy już wszyscy razem, z Panią Anią na czele.


Gdy Anna Jurksztowicz weszła razem z wszystkimi aktorami na scenę, my zaczęliśmy śpiewać tak głośno, że z pewnością ludzie przed telewizorami musieli nieco ściszyć głośność w swoich telewizorach 😂

Tak to się wszystko kończyło. Kamery już dawno zostały wyłączone, a my wciąż śpiewaliśmy, ktoś puścił confetti, aktorzy rozmawiali i śmiali się, dzieci grające serialową Matyldzie i Felka zaczęły bawić się w berka. Nasza około stu osobowa grupka fanów wreszcie dorwała się do resztek tortu.


Było już wpół do trzynastej, gdy nagle mój telefon zawibrował. 

Dzwoniła moja ciocia. Gdy usłyszała, że wciąż tam jestem zamiast siedzieć w tramwaju zdenerwowała się. Dlaczego ja jeszcze nie wracam?

Faktycznie. Kompletnie zapomniałam, że za niecałe trzy godziny mam pociąg powrotny do Wrocławia. Jak opętana zerwałam się z miejsca i wyleciałam na zewnątrz w biegu zakładając czapkę i szalik.

Mimo ograniczającego mnie czasu, nie potrafiłam ot tak po prostu stamtąd odejść. Wiedziałam, czułam, że tędy będą wychodzić wszyscy aktorzy. Że wystarczyłaby jeszcze godzina, a może złapałabym Daukszewicza… Tak bardzo chciałam jeszcze zostać!

A jednak, musiałam już iść. Opatuliłam się szczelnie szalikiem i rzucając ostatnie spojrzenie na wejście do budynku ruszyłam w drogę powrotną.


Ostatni rzut oka na majestatyczny budynek Telewizji Polskiej...



Ledwo zdążyłam na pociąg. Pamiętam, że przez pół drogi popłakiwałam sobie cicho i wściekła na siebie obrzucałam się w myślach najróżniejszymi obelgami. Powtarzałam sobie, że następna okazja do spotkania Daukszewicza może się pojawić najwcześniej za dwa lata, a może i dłużej! Po prostu nie potrafiłam sobie wybaczyć tej porażki. Prawie wcale nie cieszyło mnie nawet moich pięć nowych autografów, bo nie miałam tego najważniejszego. Tylko zdjęcie z Kasią Dąbrowską było dla mnie jakimś pocieszeniem.



"Pociąg do stacji Wrocław Główny stoi na stanowisku drugim przy peronie trzecim..."

Około 21:30 dotarłam na wrocławski dworzec główny i wróciłam autobusem do domu.



W poniedziałek rano koleżanka z ławki dostała swój wymarzony prezent - podpis  Katarzyny Dąbrowskiej. 
Jej mina - bezcenna :D 

Wtedy po raz pierwszy od powrotu z Warszawy pomyślałam, że ten wyjazd nie był ostatecznie taki zły. Warto było to przeżyć, zobaczyć na własne oczy.

Dziś o tym, że było warto jestem absolutnie przekonana. 

Po pierwsze, bo nigdy później nie byłam na Woronicza, nie brałam w czymś podobnym udziału.

Po drugie, bo nabrałam tam sporo doświadczenia w kwestii brania autografów podczas imprez masowych.

Po trzecie - bo w maleńkim stopniu, ale nauczyłam się trochę lepiej rozmawiać z aktorami. Nabrałam o tego dystansu, zobaczyłam, że nie każda rozmowa musi być z rodzaju
"MISTRZ - WIELBICIEL". Równie dobrze można pogadać zwyczajnie, jak człowiek z drugim człowiekiem. 



Uważam, że te trzy godziny spędzone w Warszawie w holu na Woronicza były trudną, ale bardzo pouczającą dla mnie lekcją. 






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech