Kryminalny, mroczny Breslau by Marek Krajewski




Wiele razy już to mówiłam, ale powtórzę.

Wrocław to miasto na wskroś przesiąknięte literaturą. Mamy tu grudniowe Targi Książki, ENL, festiwal kryminału, Bruno Schultza, wymiany i wyprzedaże książek, a do tego mnóstwo wydarzeń specjalnych organizowanych przy okazji premier literackich.

Jak wiele miast w Polsce, posiadamy też oczywiście swoich pisarzy.
Pisarzy, którzy są naszą miastową chlubą, bo udało im się wybić, są znani i czytani w całym
kraju, a nawet za granicą.

Mamy poetkę, Agnieszkę Wolny-Hamkało. Kiedyś opowiem Wam o niej nieco więcej.

Mamy pisarkę. Znaną i cenioną na świecie dwukrotnie nominowaną do nagrody
literackiej - Bookera. Jest największą naszą chlubą, honorową obywatelką miasta, a
nazywa się... Olga Tokarczuk.

Jest także Marek Krajewski. O nim dzisiaj Wam opowiem.

Marek Krajewski

Urodził się i wychował we Wrocławiu, tutaj też chodził do liceum i studiował filologię klasyczną na Uniwersytecie Wrocławskim. Moja mama studiowała w tym samym czasie, w tym samym budynku filologię polską, więc na pewno musieli się często mijać na korytarzach czy chodzić do tej samej biblioteki.

W kolejnych latach Pan Marek był asystentem, a potem wykładowcą na wrocławskim uniwerku...
Aż w 1999 roku nastąpił przełom, początek literackiej kariery.
Marek Krajewski porzucił pracę na uniwersytecie i został pisarzem kryminałów.
Poczytnym pisarzem znanym w całym kraju.
.
.
.
Jako dziecko nie rozumiałam dlaczego nie mogę czytać literatury dla dorosłych, dlatego często zdarzało mi się brać książki z biblioteczki mamy i czytać je nocą pod kołdrą z latarką. W ten właśnie sposób w szkole podstawowej przeczytałam między innymi Śmierć w Breslau, Dżumę w Breslau i jeszcze parę innych książek napisanych przez Pana Marka.

Miałam jakieś dziewięć lat gdy wreszcie udało mi się przeczytać ten kryminał. 


Z początkiem września 2016 roku w jednym z czytanych przeze mnie magazynów literackich wyczytałam, że Krajewski wydaje nowy kryminał. Ucieszyłam się i zapisałam tytuł książki na moją listę do przeczytania. Szybko jednak zapomniałam o niej, ponieważ cały mój czas pochłonęły sprawy szkolne.

Trzy tygodnie później, w deszczowe, wrześniowe popołudnie byłam sama w domu i odrabiałam lekcje. No może niezupełnie odrabiałam... Siedziałam z nosem w telefonie i przeglądałam Facebooka. W którymś momencie zaintrygowana przyjrzałam się bliżej jednemu z opublikowanych postów:

Zapraszamy na spotkanie z pisarzem Markiem Krajewskim w Księgarni Autorskiej
28 września Pasaż Grunwaldzki godzina 18:00

Szybko sprawdziłam czy nie mam tego dnia wieczorem żadnych planów. Owszem miałam, 28 to była środa, miałam się uczyć na czwartkowy sprawdzian i kartkówkę. Szybko jednak moje plany uległy zmianie i napisałam do mamy, że w środę pojadę prosto ze szkoły do księgarni, więc wrócę do domu dopiero pod wieczór.

Środa była dla mnie ciężkim dniem. Nie dlatego, że tak nie mogłam doczekać się spotkania, ale dlatego, że tego dnia moja nieśmiałość strasznie dała mi się we znaki. Gdy tylko wybrzmiał dzwonek po ostatniej lekcji, jak strzała wybiegłam ze szkoły z nikim się nie żegnając i poleciałam w stronę najbliższego przystanku tramwajowego.

Pasaż Grunwaldzki. Centrum Handlowe, do którego zdarza mi się od czasu do czasu wpadać z dwóch powodów:
1) Kino, do którego chodzę razem z przyjaciółką
2) Księgarnia Autorska.

Najbardziej urokliwa księgarnia we Wrocławiu <3


W całej Polsce Autorskich jest może sześć. Ja znam dwie. Jedną w Sanoku, czyli miasteczku, w którym spędzam większość wakacji i drugą, właśnie w Pasażu.  Panie w obu tych miejscach rozpoznają mnie bardzo dobrze i już od progu wołają o dzień dobry Adelko! albo
o, przyszedł nasz ulubiony książkoholik!

Dlatego w tamtą deszczową i wietrzną środę do Autorskiej niemal wbiegłam, chcąc jak najszybciej przywitać się z pracownikami, wchłonąć mój ulubiony zapach nowych książek na półkach i zapomnieć o stresującym dniu w szkole.

Do spotkania z Krajewskim pozostały jeszcze niecałe trzy godziny, zdążyłam w
tym czasie sprawdzić każdą nowość, przeszukać każdy regał i każdą półkę, a nawet
przeczytać dwieście stron pewnej powieści.

Można siedzieć godzinami i czytać....

Wreszcie, około za dziesięć szósta odrywam się od czytania i widzę, że księgarnia jest już pełna ludzi. Wszędzie wokół hałas i harmider oraz gorączkowe przygotowania pracowników do przyjęcia znakomitego gościa.
Siadam jak zwykle, w ostatnim rzędzie. Nie miałam w planach zadawać żadnego pytania, więc tylko cichutko przysiadłam na krześle i doczytywałam niedokończony rozdział zakupionej chwilę wcześniej książki.

Spotkanie zaczęło się z lekkim opóźnieniem. Przysłuchiwałam się Krajewskiemu, który bardzo ciekawie przez ponad dwie godziny opowiadał o Wrocławiu, o niewyjaśnionych popełnionych tu przed wojną zbrodniach i przede wszystkim głównym bohaterze jego powieści - Eberhardzie Mocku.

Pamiętam, że niektóre straszniejsze fragmenty jego opowiadań zapisywałam sobie na kartce z zamiarem opowiedzenia ich przyjaciółce i nastraszenia nimi
kuzynek.

Zagapiłam się. Po prostu, nie usłyszałam i nie zareagowałam odpowiednio szybko na słowa prowadzącej o tym, że teraz Pan Marek podpisze książki.
W efekcie, OGROMNA kolejka ludzi po autografy ustawiła się przez całą długość księgarni, a ja wylądowałam na jej szarym końcu, mając za sobą zaledwie parę
osób.

Długość kolejki to nic! Główny problem polegał na tym, że Pan Marek z każdą osobą długo rozmawiał. Czasami nawet bardzo długo. Inną kwestią było to, że większość osób nie miała jednej książki do podpisu tylko po trzy, pięć a nawet i jeszcze więcej!

Dość powiedzieć, że kiedy stanęłam w kolejce, była godzina dwudziesta. Kiedy doszłam wreszcie do stolika Pana Marka, było już dobrze po dwudziestej drugiej.

Byłam zmęczona, zła i ledwo powłóczyłam nogami. Jednak, gdy zobaczyłam, że dotarłam do celu trochę wysiliłam się, a nawet udało mi się i słabo uśmiechnąć.

Pan Marek gestem pokazał żebym usiadła i zaczęliśmy rozmawiać.
Po chwili nieco się ożywiłam i opowiedziałam o nocnym czytaniu, kolekcji jego książek, którą posiada moja mama i o tym, że dzisiejsze spotkanie tutaj zachęciło mnie do sięgnięcia po najnowszą powieść.

Na koniec poprosiłam o podpis w książce Śmierć w Breslau, którą bardzo lubię i nieśmiało spytałam, czy mogę jeszcze dostać podpis w moim specjalnym notatniku.

Jedyny w swoim rodzaju 


I wiecie co? Z całą pewnością mogę stwierdzić, że drugiego takiego podpisu nie mam w swojej kolekcji. Pan Marek znalazł sobie bardzo ciekawy sposób, ponieważ... Zamiast napisać klasyczny autograf, przybija pieczątkę ze swoim imieniem i nazwiskiem, długopisem dopisując tylko datę i dedykację.
Trzeba przyznać, że to nietypowy sposób rozdawania autografów, nie sądzicie?



















































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech