Jak zdobyć autograf we Wrocławiu i być na wycieczce w Pradze w tym samym czasie?

Planowaliśmy
ten wyjazd przez kilka miesięcy. Na lekcjach informatyki wyszukiwaliśmy oferty
hoteli, na j. polskim sprawdzaliśmy co warto zwiedzić, a na matmie obliczaliśmy
koszty wycieczki.
Wszystkim
zależało. Każdy robił co mógł, żeby ta nasza wymarzona szkolna wycieczka do
Pragi mogła się odbyć.
Ja sama z
początku byłam nastawiona bardzo sceptycznie, Wydawało mi się, że nie ma szans,
żeby chwilę po rozpoczęciu roku szkolnego nauczyciele pozwolili nam na taką
podróż.
Wbrew moim
ponurym prognozom, pod koniec września program wycieczki został ułożony.
Pieniądze zostały zebrane i absolutnie każdy szczegół przemyślany. Byliśmy
gotowi.
Ustalmy coś.
Wy znacie mnie jako (wówczas szesnastoletnią) miłośniczkę kultury, książek i
aktorstwa.
Jednak nie
należy zapominać, że w tamtym czasie zaczęłam naukę w drugiej klasie liceum. Tak
naprawdę dopiero wtedy zaczynałam otwierać się na ludzi. Jeśli raz na kilka dni
udało mi się porozmawiać z kimś z klasy, zamienić więcej niż dwa zdania to
czułam się bardzo dumna!
Konkluzja
jest taka, że byłam potwornie nieśmiałą osobą. Po ponad roku przebywania z
koleżankami i kolegami w jednej klasie dopiero zaczynałam się aklimatyzować w
grupie.
Mniej więcej
dwa tygodnie przed wyjazdem zrozumiałam, że naprawdę zaczęło mi zależeć na tym
wyjeździe. To była szansa na pokazanie, że ja też mogę śmiać się razem z innymi,
a nie stać z boku z miną cierpiętnicy.
Wycieczka
obejmowała wszystkie trzy klasy naszego liceum i miała trwać całe trzy
dni. Dokładnie w połowie października. Każdy z nas się cieszył, ledwo
szkoła się zaczęła, a my już wyjeżdżamy.
Im bliżej do
wyjazdu, tym coraz mocniej wyczuwało się wokół rosnące oczekiwanie i radość.
Wszyscy
pokładaliśmy w tym wyjeździe duże nadzieje.
Ja osobiście
najbardziej liczyłam na przyjaciółkę. Już o niej tu wspominałam. Kiedyś
przywiozłam dla niej z Teatru Współczesnego autograf od Sławomira
Orzechowskiego.
Od tamtego
czasu stała się dla mnie najbliższą osobą z całej klasy.
Tydzień
przed wyjazdem okazało się, że ona nie może jechać. Zostałam sama i już
wiedziałam, że jedyne co będzie mnie cieszyć na tym wyjeździe to oglądanie
przepięknej Pragi. Żadnych miłych niespodzianek, zero frajdy i śmiechu.
A może
przesadzam, może klasa jednak mnie zaakceptuje?
...............................................................
W pierwszych
dniach października we Wrocławiu gruchnęła wieść, że ma tu przyjechać pewien aktor.
Aktor, który
zrobił nie tylko wspaniałą karierę w Polsce, ale także we Francji. Grał na
największych polskich i francuskich deskach teatralnych. Brał udział w wielu dziś
już kultowych produkcjach, zarówno filmowych jak i serialowych. Od kilku lat
jest dyrektorem i aktorem Teatru Polskiego w Warszawie.
Chodzi
oczywiście o Andrzeja Seweryna.
Dla mnie, to
jest człowiek legenda. Jeden z tych aktorów, których znam z telewizji i radia od
zawsze i nieustannie podziwiam. Dziesiątki słuchowisk, teatrów telewizji i
filmów (na czele z "Ziemią Obiecaną" w reżyserii Andrzeja Wajdy.)
Jest jeszcze
jedna rzecz, za którą jestem wdzięczna Panu Andrzejowi do dziś.
To był dokładnie
wieczór 26 marca 2012 roku. Właśnie wtedy w TVP1 został wyemitowany spektakl na
żywo z Teatru Polskiego pt. ,,Szkoła żon”.
Ja to
widziałam tylko raz. Nigdy później nie puszczono tego w tv, nie dodano do
internetu. Tylko jeden jedyny raz zobaczyłam ten spektakl i przysięgam, że do
dziś pamiętam każdą scenę i każdy moment tej sztuki. To był po prostu
MAJSTERSZTYK.
Do dziś jest
on w repertuarze Teatru Polskiego, jeśli mieszkacie/jesteście w Warszawie to koniecznie
idźcie! (w obsadzie m.in. Anna Cieślak i Piotr Bajtlik).
Andrzej
Seweryn zagrał w "Szkole Żon" główną rolę męską i zrobił to po prostu
tak fenomenalnie, że mnie ta rola do dziś ,,siedzi” w głowie.
To właśnie
za to, od czterech lat pragnęłam mu szczerze, z całego serca podziękować.
Gdy tylko
wieść o przyjeździe Seweryna do mnie dotarła, natychmiast wyszukałam
kilkanaście recenzji sztuki (Opera matematyczna, o wybitnym matematyku Hugo
Steinhausie) i poleciałam do mamy. Czytając jej na głos opinie (bez
spojlerowych fragmentów) równocześnie skakałam, piszczałam i wspominałam ,,Szkołę
żon”, którą mama też doskonale zapamiętała.
Wszystko
oczywiście po to, by namówić ją na kupno biletów.
Nagle, wśród
dziesiątek stron internetowych, informacji i reklam znalazłam moją szansę.
Coś co
pozwoliłoby mi na realizację planu, bez proszenia mamy o pieniądze:
Andrzej
Seweryn jako Hugo Steinhaus [WYGRAJ BILETY]
Co trzeba
było zrobić? Nic trudnego – wysłać sms i napisać w nim z kim i dlaczego chce
się wybrać na tą sztukę.
Ok!
Pomyślałam. Podejmę to wyzwanie.
Tak bardzo
żałuję, że ten sms się nie zachował!
Była to
prawdopodobnie najbardziej ckliwa, piękna i najdłuższa wiadomość jaką napisałam
w życiu. O miłości dorastającej córki do mamy i o tym, że tak rzadko mogą
chodzić do teatru choć obie uwielbiają to robić.
Osobę (lub
osoby) odbierające wiadomości musiało chyba zatkać z wrażenia.
Dobrze -
dokładnie o taki efekt mi chodziło.
Wygrałam te bilety.
Nie zdziwiło mnie to, byłam pewna zwycięstwa.
Zrozumielibyście gdybyście
zobaczyli tę wiadomość 😉
14
października pod wieczór dostałam maila z potwierdzeniem i informacją, że
bilety są do odebrania w kasie Impartu.
Zasnęłam
bardzo dumna z siebie, z przeświadczeniem, że czeka mnie piękne spotkanie i
wspaniała sztuka.
Następnego
dnia obudziłam się z niemiłym poczuciem, że coś jest nie tak. W tym moim planie
jest jakaś dziura, a ja nie potrafię jej dostrzec.
Tę lukę odkryła
moja mama przy śniadaniu.
- Kiedy jedziesz
na tą wycieczkę do Pragi?
- No wiesz jakoś
bardzo niedługo, za kilka d.... CZEKAJ SPRAWDZĘ!!
Wyjeżdżaliśmy
siedemnastego października, powrót miał nastąpić po dwóch dniach.
Sztuka
odbywała się dokładnie w środku mojego wyjazdu (osiemnastego wieczorem.)
BRAWO JA
Mój bilet
oddałam naszej sąsiadce, z którą mama się przyjaźniła.
Trudno -
myślałam. Widocznie jeszcze nie nadszedł czas na moje z spotkanie z tym
aktorem.
Szybko
pogodziłam się z porażką. Mimo to w mojej głowie wciąż plątała się pewna myśl.
Co gdybym
spróbowała dać mój notatnik mamie, żeby ona mi załatwiła jego autograf?
Co prawda to
absolutnie nie to samo co spotkanie "oko w oko" ale zawsze coś...
Bo przecież
nie wiem, czy kiedykolwiek spotkam Pana Andrzeja... A co, jeśli to ostatnia
szansa na podpis?!
No tak, ale
z drugiej strony będę musiała dać ten notatnik mamie… i liczyć na to, że go nie
zniszczy ani co jeszcze gorsze nie zgubi.
Tu należy
się chwila wyjaśnienia dla tych, którzy mnie nie znają.
NIE CIERPIĘ
gdy ktoś dotyka moich notatników z autografami. To jedyna moja rzecz, do której
pełne prawo mam wyłącznie JA. Wszelka prezentacja zdobytych podpisów odbywa się
zawsze pod moim ścisłym nadzorem. Zwykle to ja sama też przewracam kartki
pokazując innym co jest w środku. Na punkcie tych zeszytów jestem bardzo
przewrażliwiona i jeśli nie wiem co się w danej chwili z nimi dzieje to wariuję.
Nie uspokoję się, dopóki wszystkie trzy z powrotem nie znajdą się bezpiecznie
na moim biurku.
Wtedy, w
październiku 2016 roku miałam tylko jeden notatnik, w którym zbierałam
wszystkie podpisy i nie było rzeczy dla mnie ważniejszej od niego.
Dlatego gdy
do głowy przyszedł mi pomysł, żeby zostawić go pod opieką mamy i pozwolić by go
wzięła ze sobą byłam przerażona.
Chęć
zdobycia nowego podpisu jednak przezwyciężyła i w wieczór przed moim wyjazdem
przyniosłam go do salonu i przekazałam mamie w sposób (niemal) uroczysty,
jakbym obchodziła się z cennym szkłem albo eksponatem muzealnym.
Zapchany
autobus pełen zaspanej młodzieży wyruszył do Pragi o godzinie 6 rano.
Rozpoczęła się typowa wycieczka szkolna. Typowa dla większości jadących w nim
osób oczywiście. Zamiast być częścią grupy tylko przysłuchiwałam się z boku rozmowom
koleżanek i kolegów.
Ciekawostka:
Moim pra przodkiem był sam Stanisław Wyspiański (serio, nie żartuje).
On też zanim
napisał ,,Wesele” nie bawił się razem z innymi na imprezie, tylko przyglądał
się biesiadnikom.
Ewidentnie,
miłość do wnikliwej obserwacji ludzi odziedziczyłam po nim w genach.
Praga wydała
mi się przepiękna, a jej historia bardzo ciekawa. Poza tym, zdarzyło się parę
takich momentów, w których czułam się częścią mojej klasy. Chwilami nawet nie
byłam samotna jak zazwyczaj w szkole.
W tym wszystkim była tylko jedna rzecz, jedna myśl, która zakłócała mi spokój i radość podróży.
W tym wszystkim była tylko jedna rzecz, jedna myśl, która zakłócała mi spokój i radość podróży.
Przez cały
drugi dzień wycieczki byłam zdenerwowana, nie mogłam jeść. Bałam się, że moja
spóźnialska mama nie zdąży dojechać na sztukę, zapomni wziąć mój notatnik, albo
w ogóle zrezygnuje i nie spróbuje wziąć autografu. Różne czarne scenariusze
przychodziły mi do głowy.
Wczesnym wieczorem całą grupą wybraliśmy się na długi spacer po praskich przedmieściach.
Dla mnie był
to najważniejszy punkt wycieczki, ponieważ miasto nocą to dla mnie jeden z
najpiękniejszych widoków na świecie (to skutek wielu eskapad nocnych po moim
przepięknym nadodrzańskim Wrocławiu)
Odkąd
wyszliśmy z hotelu cały czas trzymałam w ręku komórkę i z bijącym sercem
czekałam na wiadomość od mamy.
Bardzo
dziwnie się czułam tego wieczoru. Udało mi się spacerować wraz z grupą osób z
klasy, które wcześniej właściwie mnie nie dostrzegały więc byłam niesamowicie
przeszczęśliwa. Równocześnie co rusz zerkałam na telefon i czułam, że zaraz z
tej niecierpliwości wyjdę z siebie.
Około wpół
do dziesiątej przechodziliśmy przez pięknie oświetlony most. Gdy byliśmy w jego
połowie, usłyszałam przychodzące powiadomienie.
Otworzyłam -
to był mms od mamy. Szczerze Wam powiem, że spojrzałam tylko czy to jest
zdjęcie podpisu, po czym natychmiast schowałam telefon i wróciłam do grupy
ludzi z klasy. Reszta wieczoru upłynęła mi radośnie. Czułam jak z każdą minutą
opada nagromadzony we mnie stres. Dopiero późną nocą, w hotelu przyjrzałam się
autografowi bliżej - był piękny.
Następnego
dnia tylko raz przez chwilę rozmawiałam z mamą, pytając czy odłożyła notatnik
na biurko. O szczegółach spotkania z Sewerynem chciałam się dowiedzieć już po
powrocie.
Wróciłam do
domu w środku nocy, mama nie spała.
Z chwilą,
gdy weszłam, natychmiast rzuciłam walizkę w kąt i jak burza pognałam do swojego
pokoju. Notatnik leżał na swoim zwykłym miejscu. Otworzyłam i szybko
przekartkowałam.
Zatkało
mnie. Teraz dopiero naprawdę zobaczyłam, że jest to autograf IDEAŁ.
To jedyny
podpis w mojej kolekcji, który zawiera wszystko co wzorcowy autograf zawierać
powinien:
1) Czytelny
podpis
2) Parafkę
3) Jest
napisane dla kogo
4) Są
życzenia
5) Dokładna data
To było po
prostu perfekcyjne. Jeżeli zdobyte przeze mnie autografy miałyby ustaloną
hierarchię społeczną, to autograf Seweryna byłby królem wśród nich wszystkich.
Historia jego
zdobycia (w dużym skrócie)
Mama zaraz po
zakończonym spektaklu znalazła w holu panią z obsługi Impartu. Po wysłuchaniu
historii o dziecku, które marzy o podpisie Seweryna postanowiła mamie pomóc.
Poszły w
stronę zaplecza, gdzie aktor miał swoją garderobę. Pani z obsługi zaprowadziła
mamę pod nią, a sama poszła wręczyć mój notatnik Sewerynowi. Pan Andrzej
otworzył (moja mama stała w holu i wszystko dokładnie widziała). Aktor
wysłuchał prośby o autograf, po czym podszedł do mojej mamy i zapytał jak córka
ma na imię.
Usiadł w
holu przy stoliku, po czym nachylił się i bardzo starannie począł wypisywać dla
mnie autograf, z piękną dedykacją. Mama mówi, że widziała, że naprawdę bardzo się
przejął, bo pisał wyjątkowo starannie i w pełnym skupieniu. Następnie oddał
mamie notatnik i poprosił, aby przekazała Adeli serdeczne pozdrowienia.
To tyle.
Jestem bardzo dumna z tego autografu, mimo, że nie zdobyłam go sama.
Okazało się,
że nie zawsze to koniecznie JA muszę zbierać podpisy. W sytuacjach takich jak
ta opisana powyżej czasem warto się "wspomóc" i zaufać drugiej osobie.
Komentarze
Prześlij komentarz