Czerwony dywan na West Endzie




Moja angielska przygoda  rozpoczęła się w grudniu 2008 roku, kiedy pierwszy raz przyleciałam z mamą w odwiedziny do ojca. Potem miałam kilka lat przerwy, a od 2014 jeździłyśmy tam regularnie, w każde wakacje.

Lipiec 2016 miał nie wyróżniać się niczym szczególnym. Pierwsze kilka dni spędziliśmy pod namiotem w centrum Londynu, chodząc na targi dotyczące zdrowego trybu życia. Mama załatwiała sobie kontakty do pracy, a ja szlifowałam mój angielski i napychałam się zdrowym jedzeniem od rana do wieczora.

Po skończonych targach pojechaliśmy do domu, który mieścił się w małym miasteczku oddalonym od Londynu dwie godziny drogi samochodem.

Tam czas upływał mi leniwie. Czytałam książki, jeździłam na rowerze, chodziłam na spacery, oglądałam filmy i seriale... Oczywiście non stop gadałam z przyjaciółką przez Skype, nie mogąc się doczekać powrotu do Wrocławia.

W tym czasie Londyński świat teatru szykował się do wielkiego wydarzenia:
30 lipca, w London Palace Theatre miała się odbyć oficjalna premiera sztuki zaakceptowanej i promowanej przez samą J.K. Rowling - "Harry Potter and the Cursed Child".

Ja oczywiście całą sagę o Harrym Potterze przeczytałam w życiu wielokrotnie (także w oryginale, po angielsku, jeszcze gdy chodziłam do podstawówki!). Filmy także doskonale znam i często do nich wracam. Jako osoba aktywnie udzielająca się na przeróżnych stronach poświęconych temu uniwersum o tym, że taka sztuka ma powstać wiedziałam już mniej więcej od 2013 roku. 

Oczywiście nigdy ani przez sekundę nie pomyślałam nawet o tym, żeby spytać czy nie mogłabym dostać biletu na którąkolwiek ze sztuk na londyńskim West Endzie. Po pierwsze, bilety trzeba kupić co najmniej dwa lata przed wydarzeniem, po drugie są one potwornie drogie.
Zawsze mogłam sobie jednak pomarzyć...

Niestety pamięć troszkę mnie zawodzi, i nie potrafię dokładnie Wam powiedzieć, czy o tym, że 30 lipca jedziemy do Londynu dowiedziałam się dzień przed, czy może z samego rana w dzień wyjazdu.
Prawdopodobnie był to wieczór 29 lipca, ale dokładnie nie umiem sobie przypomnieć.

W każdym razie, około dziesiątej rano nasza trójka wyruszyła samochodem do najgłośniejszego, najbardziej zatłoczonego i najdziwniejszego miasta jakie znam - Londynu.

19 lat po wydarzeniach opisanych w epilogu siódmego tomu HP w świecie czarodziejów rozpoczyna się nowa przygoda...


Londyn jest serio dziwnym miastem. Nowoczesny styl życia przeplata się tam z miłością do tradycji i rodziny królewskiej. Do tego non stop, w każdej z dzielnic słyszy się język polski.  Nie tylko na ulicach, w sklepach kasjerki to naprawdę - głównie Polki. Jak nie trafisz na kasjerkę Polkę, lub na angielkę, która ma Polskie korzenie, to jest to niebywałe.

W tym całym nagłym wyjeździe jedna rzecz wyjątkowo mnie denerwowała - kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. 
Biletów przecież nie mamy, po co więc tam jedziemy? 
Żebym sobie popatrzyła na budynek teatru, ze świadomością, że nie mogę wejść do środka??

Rozchmurzyłam się dopiero gdy jechaliśmy już przez West End. To chyba moje ulubione miejsce w całym Londynie. Ma się wrażenie, że wszyscy - ludzie, ulice, budynki są przesiąknięte aktorstwem, musicalem, sztuką i Szekspirem.

Gdzie się nie odwrócisz tam kino, albo teatry w których grają największe światowe gwiazdy..

Rozentuzjazmowana rozglądałam się na prawo i lewo. Auto zatrzymaliśmy kilka ulic od Palace Theatre, a na miejsce dotarliśmy już piechotą.

Wszystko wyglądało niesamowicie.
Na fasadzie teatru wisiały piękne dekoracje, wszędzie można było dostrzec plakaty i informacje, że dziś ruch jest utrudniony, bo premiera...

Z początku tylko podglądałam ludzi przez barierkę...


W dalszym ciągu nie do końca rozumiałam czemu tu przyjechaliśmy. Z ciekawości obeszłyśmy wraz z mamą cały budynek, a kiedy już miałam zapytać czy idziemy coś zjeść albo wracamy do domu, dostrzegłam coś co sprawiło, że wybałuszyłam oczy ze zdumienia. Wskazałam w tamtą stronę ręką i spytałam:

- Mamo, czy ty widzisz to samo co ja?

Po lewej stronie, otoczony barierkami i mnóstwem ochrony był on... Wielki, przewspaniały 
                                                       
                                                 CZERWONY DYWAN

Oczywiście wiedziałam, że to jest premiera, wiedziałam też, że aktorzy grający w sztuce będą jutro na wszystkich stronach gazet.. ale nie miałam pojęcia, że będę mogła obserwować z daleka jak będą wchodzić do teatru!

By za chwilę zbliżyć się do czerwonego dywanu


Przy barierkach stało mnóstwo ludzi, czekających na autografy i zdjęcia. Zdziwiło mnie to, bo przy wejściu stało dwóch ochroniarzy i wydawało się niemożliwe by się tam dostać.

Wtedy moja kochana, zwariowana mama (która trzydzieści lat temu potrafiła dostać się na krzywy ryj, bez biletu na koncert Bobby'ego McFerrina w Sali Kongresowej w Warszawie) stwierdziła, że może spróbujemy tam wejść.

Pomyślałam, że zwariowała, ale pobiegłam za nią. Stanęła przy ochroniarzach i zapytała (oczywiście po angielsku) 

- Możecie nas przepuścić?
- Aaa Panie to pewnie dziennikarki? Wchodźcie!

Mama ani nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła.
Nawet nas nie sprawdzili, nie pytali o żadne szczegóły!


 Podeszła do nas jakaś kobieta i założyła nam papierowe identyfikatory na rękę, uprawniające do przebywania przy czerwonym dywanie. 

Stanęłyśmy przy samych barierkach. Do rozpoczęcia sztuki zostały jeszcze ponad cztery godziny, więc jedyne co mogłyśmy robić, to po prostu czekać.

Czekamy ;)




Na dwie i pół godziny przed sztuką, pod teatr, w ogromnej czarnej limuzynie przyjechał reżyser całego widowiska  - Jack Thorne. Okazał się być przesympatyczny, tak się ucieszył gdy powiedziałam, że jestem z Polski! Powiedział, że był raz w Krakowie i, że chciałby kiedyś przyjechać i zwiedzić nasz kraj.

Gdy w rozmowie wyszło jak mam na imię, popatrzył na mnie i stwierdził:

 - It's great that you came here Adele, it was wonderful to meet you

Po czym podałam mu notatnik  (który przezornie wzięłam ze sobą rano) w którym się podpisał.
Do dziś uważam, że dedykacja '"Adele - keep on magic" jest jedną z najpiękniejszych ze wszystkich jakie dostałam. Pasuje do mnie i do mojego charakteru, postrzegania świata.
   




Jedna z najpiękniejszych dedykacji 💗


Przez następną godzinę miałyśmy z mamą niezły ubaw. Nie wiem czy kiedykolwiek widzieliście zdjęcia bądź relacje z czerwonych dywanów, ale to jak niektórzy goście wyglądają... (bo musicie wiedzieć, że czerwonym dywanem przeszli wszyscy, którzy mieli bilety na sztukę, nie tylko aktorzy). Czasem ich stroje są tak fantazyjne lub po prostu przesadzone, że to się w głowie nie mieści.

Przyglądałyśmy się uważnie strojom i czasami musiałyśmy włożyć wiele wysiłku, żeby nie zacząć głośno się śmiać. Poza tym, każdy z gości chciał mieć zrobione zdjęcie, więc momentami dziwaczny strój i do tego pozy odstawiane przez sprawiały, że naprawdę zaczynałam się dusić od powstrzymywanego siłą śmiechu.

Udało mi się złapać znanego angielskiego komika i aktora Stephena Mangana. Był zabawny, bardzo sympatyczny... Przyszedł na premierę prywatnie, ale mój ojciec wypatrzył go w tłumie i zawołał.
Rozmawialiśmy chwilę o Harrym Potterze, o tym, że w Polsce jest tak samo popularny jak w Anglii.

Stephen Mangan

Niedługo po rozmowie ze Stephenem, zaczęłam się nudzić. Wzięłam więc mój telefon i zaczęłam robić mnóstwo zdjęć. 
Rok później, moja angielska przyjaciółka przeglądając je krzyknie:

ZŁAPAŁAŚ NA ZDJĘCIU CHRISTIANA GREYA!!!

Tak, to prawda. Na jednym ze zdjęć widać, jak przez nikogo nie zauważony przez czerwony dywan przemyka sam Jamie Dorman, wszystkim znany jako odtwórca głównej roli w trylogii "Pięćdziesiąt twarzy Greya". A wiecie czemu nikt go wtedy nie rozpoznał? Bo zapuścił długą, gęstą brodę. Gdyby koleżanka nie poznała go na zdjęciu po oczach, to prawdopodobnie do dziś nie miałabym pojęcia, że minął mnie jeden z najbardziej wówczas rozpoznawalnych ludzi w Londynie.

Po trzeciej godzinie stania miałam już serdecznie dość. Powiedziałam mamie, że jeszcze chwila i stąd wychodzimy. Nie wiedziałam, że za około piętnaście minut spełni się jedno z moich wielkich marzeń...

Trzecia godzina stania. Powoli zaczynałam mieć dość.


Byłam przekonana, że to już koniec. Nikt znany się nie pojawi. Kiedy już miałam stamtąd wychodzić, nagle usłyszałam pisk. To krzyczało kilkanaście dziewczyn stojących  najbliżej początku dywanu. Z ciekawością wychyliłam się poza barierkę i... niekontrolowane łzy poleciały mi natychmiast po policzkach.

To był aktor Andrew Scott.

Jeżeli kiedykolwiek oglądaliście serial BBC "Sherlock" to przypomnijcie sobie postać Moriarty'ego - głównego przeciwnika Sherlocka i Watsona (w tych rolach Benedict Cumberbatch i Martin Freeman).

Uwielbiam Sherlocka. Wielokrotnie oglądałam każdą serię i moim marzeniem było spotkać kogoś z głównej obsady. I proszę! Scott prywatnie, jako widz przychodzi na premierę sztuki o Harrym Potterze!

Jest i on. Znakomity aktor teatralny i filmowy Andrew Scott.


Trochę to trwało zanim do mnie podszedł. Do tego czasu zdążyłam już opanować drżenie rąk i w miarę się uspokoić.

- I came from Poland, you... you don't even know how important it is that I can meet you here...

-Oh really, you are from Poland? Whats your name?

- Adele. In polish is "Adela"

- Beautiful! Suits you :-)

- Thank you! Could you sign in my notebook? I love the Sherlock series, you know?
It will be an honor to have your signature.

- Of cours  Goodbye Adele, have a nice time in England!

- Thank you, bye!


To dla mnie! To mój notatnik!

Gdybym nie znała na pamięć wyglądu każdego autografu, który dostałam, za nic bym się nie domyśliła kto to.
Przynajmniej jest oryginalnie 😄

Możecie sobie wyobrazić co się ze mną działo dalej. To spotkanie rozpatrywałam niemal w kategorii "cudu", czegoś co nie mogło się wydarzyć w moim życiu,niemożliwego i niesamowitego.

Wychodząc stamtąd byłam tak przeszczęśliwa!

Kolację zjedliśmy w centrum Londynu, a chwilę przed północą dotarliśmy samochodem do domu. Tamtej nocy jednak nie spałam -  nie mogłam.

W końcu po raz pierwszy w życiu spotkałam bardzo znanego angielskiego aktora!
Do tego ta cała premiera, Londyn, tłok, czerwony dywan...

Coś takiego przeżyłam tylko raz, właśnie wtedy.
To był piękny dzień i ogromne emocje, które siedzą we mnie do dziś. Gdy tylko przypominam sobie tamte spotkania lub po raz setny przeglądam zrobione wtedy zdjęcia, myślę o tym jakie to było wspaniałe przeżycie i cudowny dzień.



Jeden dzień w Londynie i tyle wrażeń :-D


















































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech