Wchodzi koń do baru

Hala Stulecia jest dla Wrocławian niemal tak samo ważnym miejscem, jak Pałac Kultury czy Stadion Narodowy dla Warszawiaków.

Odbywają się w niej koncerty największych światowych gwiazd (śpiewał tam między innymi Bryan Adams, Sting czy z polskich gwiazd muzyki Dawid Podsiadło), przeróżne targi (od książkowych, przez zwierzęce, aż po mieszkaniowe), występy artystyczne (akrobatyka, pokazy mody itp.) Po prostu jeden wielki kocioł kulturalny.


10 lat temu, Hala Stulecia i otaczające ją zabudowania zostały wyremontowane, odnowione, a w znacznej części po prostu dobudowane. Stworzono fontannę multimedialną, odnowiono Pawilon Czterech Kopuł, otwarto muzeum w dawnej wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych (do której kiedyś jeszcze wrócę w innym artykule).

I w ten oto sposób Hala przestała być osobnym bytem, a zaczęła częścią sporego kompleksu budynków.

Dziś skupimy się na jednym z takich sąsiadujących z Halą miejsc - Wrocławskim Centrum Kongresowym.

WCK, a zaraz zanim fragment Hali Stulecia. 

Jest to parterowy budynek oddalony od Hali o dosłownie kilka kroków. Na parterze znajduje się restauracja (w której często można spotkać ekipę filmową w trakcie przerwy na planie, ponieważ okolice Hali służą jako scenografia do filmów (ostatnio do serialu Belfer albo teatru telewizji pt. Mock), a także spory hol i szatnia.

Na końcu korytarza znajdują się drzwi prowadzące do głównej auli. Nie przypomina ona typowej sali koncertowej. Wygląda raczej na miejsce w którym mogą odbywać się różne wykłady naukowe, spotkania biznesowe itp.

To właśnie w niej miały się odbyć dwa czytania specjalne, kończące dogrywkę enl 2016.

                                      

Odbywały się na nieco innych zasadach niż poprzednie. 
Pierwsze, rozpoczynające się o 20:00 miało trwać aż godzinę.


Drugie, dokładnie w tym samym miejscu zaczynało się o 21:30, a jego planowany czas to około 45 minut. Do tego wspaniali aktorzy. Wyjątkowi w każdym calu.
----------------------------


Przyjaciółka czekała na nas pod Iglicą. 


                               Iglica. Nikt nie wie po co ani dlaczego tam jest, niemniej                                     jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych wysokich
         "tworów" w naszym mieście. 


Przywitałyśmy się szybko i we trzy skierowałyśmy w stronę miejsca czytań. 
Nie miałyśmy problemów z jego znalezieniem, ponieważ mnóstwo ludzi szło w tamtą stronę.

Nic dziwnego, skoro wszystkie inne czytania się już zakończyły. Ci, którzy dotrwali do tej godziny i mieli jeszcze siłę na dalsze zmagania z literaturą współczesną zmierzali w tą stronę.




Okolice WCK i Hali Stulecia po zmroku wyglądają przepięknie, choć my niestety nie miałyśmy czasu na podziwianie widoków. Czas nas gonił i musiałyśmy szybko wejść do środka. Na dodatek pogoda nas nie rozpieszczała - po raz kolejny tego dnia zbierało się na deszcz.
                                                
Na salę weszłyśmy dość wcześnie. Udało nam się zająć całkiem niezłe miejsca po lewej stronie, ale za to bardzo blisko sceny. Miałyśmy naprawdę dobry widok.
Natomiast moja mama, mistrzyni spóźniania się (pod tym względem się różnimy, ja nie znoszę się spóźniać i zwykle jestem wszędzie za wcześnie) dotarła do nas na kilka minut przed startem czytania, ale z przodu miejsca były już zajęte i musiała usiąść na szarym końcu sali.

Widać na tym zdjęciu naszą trójkę. Mała podpowiedź - mam krótkie włosy i białą bluzkę ;)
O godzinie 20:00 wystąpił dla nas pierwszy czytający - Robert Więckiewicz. 


Muszę przyznać, że w pewnym stopniu czułam się już wtedy jego znajomą. Wielokrotnie widywałam go przy okazji różnych wydarzeń w ramach ESK, rozmawiałam po występie w Starym Klasztorze, a także zdarzało mi się widzieć go prywatnie gdzieś na rynku czy w innych częściach miasta... Po prostu bardzo często go widywałam.



Nie ukrywam, że kiedy czytał, wiele osób trochę się nudziło. Widziałam to na twarzach siedzących obok dziewczyn, a także obserwując ludzi wokół mnie. Większość zamiast wsłuchiwać się  w czytaną opowieść wyciągało telefony. Być może problem polegał w książce. Jej fabuła nie była zbyt wciągająca.


Ja, żeby ukryć lekkie znużenie i nie dać się ogólnemu zmęczeniu robiłam to co zwykle w takich sytuacjach. Byłam skupiona na aktorze i obserwowałam każdy jego ruch, mimikę, sposób w jaki siedzi, jak pije wodę... Starałam się jak najwięcej wyciągnąć z tej sytuacji. W końcu możliwość słuchania i obserwowania z bliska aktora takiej sławy to nie byle co!


Ciekawostka: 
Więckiewicz ma kilka nawyków, kiedy coś czyta publicznie. Jeden z nich bawi mnie szczególnie: 

Czytając, na kolanach trzyma plik kartek. Kiedy już skończy czytać jedną z nich, to zamiast odłożyć ją kulturalnie na stolik, po prostu rzuca ją na podłogę. Najciekawszy jest widok końcowy, kiedy to czytanie się zakończy. Pan Robert wstaje z miejsca, a wokół niego na podłodze leży kilkadziesiąt kartek z tekstem. Mina organizatorów, gdy przez przypadek którąś nadepnie - bezcenna :-D



Współczuję osobom, które marzyły by tego dnia porozmawiać z Panem Robertem.
Niestety, w Centrum Kongresowym zdobycie autografu czy złapanie kogoś znanego niemal graniczy z cudem. To miejsce posiada wiele tajnych przejść, zamkniętych pomieszczeń i niedostępnych dla kogoś „spoza” wydarzenia miejsc... . Tamtego wieczoru na dodatek kręciło się tam sporo straży miejskiej i ochrony.


Pan Robert zniknął sekundę po tym jak skończyły się brawa. Nawet osoby, które siedziały w pierwszych rzędach nie miały szansy go złapać. 

Dziś już wiem jak "znikają" aktorzy w tym budynku (odkryłam to półtora roku temu i być może kiedyś zdradzę Wam ten sekret), ale wtedy nie wiedziałam i zaczęłam się bardzo denerwować. Co prawda nie zależało mi na spotkaniu Więckiewicza, ale... Czekałam na spotkanie z kimś innym.

Między jednym a drugim czytaniem było pół godziny przerwy. 
Byłam coraz bardziej podekscytowana, ale też odczuwałam stres. Planowałam wyjść z tego budynku z dwoma nowymi autografami, ale gdzieś w środku czułam, że może być z tym problem. Niemniej, zamierzałam zawalczyć i nie poddać się tak łatwo.

Ostatnie czytanie było wielkim wydarzeniem. Na to wszyscy czekali. O przyjeździe tej dwójki aktorów mówiło się najczęściej po tym, gdy opublikowano oficjalną listę czytających. 

Pierwsze przedpremierowe czytanie książki prosto z Izraela pt. ,,Wchodzi koń do baru” w interpretacji znakomitych aktorów - Krystyny Jandy i Macieja Stuhra.

  




Krystyna Janda - aktorka filmowa i teatralna, założycielka Och Teatru i Teatru Polonia w Warszawie. Uwielbiam oglądać teatry telewizji z jej udziałem i jej reżyserii, czytać jej dzienniki czy słuchać jej głosu w radiu. Jej autograf to było moje marzenie a dogrywka była pierwszą okazją w moim życiu podczas której mogłam zobaczyć Panią Krystynę na żywo.





                                                            Maciej Stuhr - teatr, filmy, dubbing… Człowiek z genialnym poczuciem humoru i dystansem do siebie, znakomity aktor... jeden z tych, którego głos znam od zawsze, od dziecka śledzę na bieżąco każde z jego dokonań zawodowych. Zdobycie od niego autografu uważałam za nie tyle cel, co nawet obowiązek. Bez tego moja  "kolekcja" nie była kompletna. 



Janda - spokojna i poważna. Nie miała zbyt wiele do przeczytania. Przypadła jej rola narratorki i tylko od czasu do czasu dopowiadała kilka zdań, gdy pojawiali się nowi bohaterowie bądź działo się coś co wymagało wyjaśnienia słuchaczom.



Za to wszelkie nagrody za interpretację tekstu należą się Maćkowi Stuhrowi.
Jego bohater - koń, toczył w barze zawiłe dyskusje z kowbojami, paniami lekkich obyczajów, politykami.... I rżał. Uwierzcie mi, gdy jego bohater zaczynał monologować, sala dosłownie PŁAKAŁA ze śmiechu. 



On to po prostu zagrał, nie przeczytał. Podczas interpretowanych przez niego fragmentów ludzie na sali wybuchali niepohamowanym śmiechem, bili brawo, wiwatowali... Ostatni raz widziałam tak szczere i żywiołowe reakcje widowni na sztuce pt. ,,Kolacja dla głupca” w Warszawie rok wcześniej. Co ważne – śmiali się wszyscy bez względu na wiek. Starsi, młodzi… ba, nawet dzieci!



Ja osobiście ze śmiechu aż się dusiłam, momentami nie mogłam się w ogóle opanować.         To było jedno z najweselszych czytań ze wszystkich edycji, absolutnie fantastyczne, zabawne 45 minut. Zdecydowanie za krótko trwało, mogłabym w tej interpretacji wysłuchać całej książki.



Gdy tylko czytanie się zakończyło, jak z procy (to znaczy na tyle na ile pozwalał mi tłum ludzi ciągnący do wyjścia) pognałam do holu głównego. Udało mi się odnaleźć grupę ludzi, którzy tak jak ja liczyli na autografy i razem z nimi (i moją "obstawą" złożoną z mamy, przyjaciółki i koleżanki) postanowiłam zaczekać.

Nie wiem, ile tam staliśmy, podejrzewam, że góra dziesięć minut, choć wtedy czas dłużył mi się niemiłosiernie. Ktoś powiedział jednemu z wolontariuszy, że czekamy na aktorów. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że nic z tego, są zbyt zmęczeni i nie wyjdą do nas.
My jednak cierpliwie czekaliśmy dalej.

Po jakimś czasie, gdy moja mama zaczęła mówić o powrocie do domu, a ja całkiem straciłam nadzieję, nagle do holu wszedł nie kto inny tylko... Maciej Stuhr!
Mnie zatkało, bo gdy już przyszedł to stanął obok mnie, a było tam ze dwadzieścia osób!

Niestety, dalej nie było już tak fajnie. Pan Maciej powiedział, że Pani Krystyna tu nie przyjdzie, a on nie da autografów ani zdjęć, ponieważ oboje są bardzo zmęczeni. Grali sztukę teatralną i prosto z niej przyjechali do nas, naprawdę nie mają już siły...
Ja jednak wciąż miałam nadzieję. Trzymałam w rękach notatnik i długopis i cały czas stałam o krok od Stuhra. Nie było to łatwe, bo ludzie próbowali się do niego przecisnąć, ale ja nadal stałam, gotowa odeprzeć szturm i pierwsza dostać to co chciałam.

Ostatecznie nie wygrał nikt z nas. Stuhr nic nikomu nie podpisał, nie dał sobie zrobić zdjęcia ani nie dopuścił do siebie łaknących rozmowy fanów.

Nawet nie byłam zła ani jakoś bardzo zawiedziona. No może odrobinę nie spodobało mi się zachowanie Jandy, która nie przyszła nas przeprosić, ale rozumiałam ich. Chwilę po tym jak Stuhr się oddalił, sprawdziłam w telefonie repertuar Teatru Polonia i rzeczywiście - po południu w jednym z małych miasteczek pod Wrocławiem grali spektakl "Boska". Oglądałam go kiedyś w telewizji i domyślam się jak zagranie tej sztuki musi być wyczerpujące.

Poza tym to była tylko jedna mała rysa, która nie mogła zepsuć mi tego wieczoru. Przecież  w ciągu kilku godzin spotkałam takich aktorów jak m.in. Katarzyna Figura, Tomasz Schuchardt czy Adam Woronowicz! Po tym wszystkim uśmiech nie schodził mi z twarzy i nawet brak autografu Stuhra nie zepsuł mi nastroju.

Na tym kończy się moja przygoda z dogrywką Europejskiej Nocy Literatury.




Na przystanek tramwajowy dotarłyśmy w strugach deszczu (jakby nam było mało ulewy sprzed paru godzin) i przekrzykując siebie nawzajem opowiedziałyśmy mamie i przyjaciółce co je ominęło. Potem dziewczyny pojechały i zostałam sama z mamą oraz moim notatnikiem, który cały czas kurczowo trzymałam w rękach, co chwila przeglądając moje nowe skarby.

Godzinę później, już w domu zadzwoniłam do przyjaciółki oznajmiając, że jak nie pójdzie ze mną na enl w przyszłym roku, to… (wstawcie tu dowolną groźbę jaką można wymyślić po północy będąc wyczerpaną wydarzeniami dnia).
Przyjaciółka sennie odparła, że nie ma potrzeby, nie muszę grozić. Jesteśmy umówione na przyszły rok.

O tym czy dotrzymała danego słowa za jakiś czas na pewno Wam opowiem :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech