"And then there were none"... only me and actors ;)
Aktorzy dawali z siebie wszystko.
Jeśli dobrze pamiętam, w książce „I nie było już nikogo” Agathy Christie występują cztery kobiety i trzynastu mężczyzn. Wyobraźcie sobie, że jedna aktorka i jeden aktor czytają kwestie każdej z tych postaci i do każdej diametralnie zmieniają głos.
Jeśli dobrze pamiętam, w książce „I nie było już nikogo” Agathy Christie występują cztery kobiety i trzynastu mężczyzn. Wyobraźcie sobie, że jedna aktorka i jeden aktor czytają kwestie każdej z tych postaci i do każdej diametralnie zmieniają głos.
Tak właśnie było. Olga Bołądź znakomicie poradziła sobie z postaciami żeńskimi. Głosem nadawała im inny charakter, osobowość… Z satysfakcją obserwowałam, jak w jednej chwili czyta głosem spokojnej, starszej damy a po chwili wciela się w rozhisteryzowaną dwudziestokilkulatkę. Była świetna i cieszyłam się, że właśnie jej powierzono tę rolę.
Niemniej jednak była jedna osoba, która tego wieczoru dla mnie absolutnie skradła show i sprawiła, że przysłowiowo „zbierałam szczękę z podłogi”.
Był to oczywiście Wojciech Pszoniak. Już nawet nie chodzi mi o to, że wcielił się w kilkanaście męskich postaci, ale o jego niezwykłą żywotność, energię jaką miał w sobie. Przypominał mi tym bardzo aktorkę Maję Komorowską, którą spotkałam niecały rok wcześniej. Oboje mimo wieku mają w sobie ten cudowny rodzaj ekspresji i energię która sprawia, że granie w teatrze i udzielanie się w różnego rodzaju wydarzeniach kulturalnych sprawia im wciąż mnóstwo radości i satysfakcji.
Wracając do czytania – Pan Wojciech był niesamowity! Jako, że czytane przez aktorów „I nie było już nikogo” w dużej mierze opiera się na mężczyznach (z których każdy podejrzewa każdego o bycie potencjalnym mordercą. Jest więc gorąco i często wybuchają kłótnie między nimi) aktor naprawdę musiał się natrudzić by oddać to wszystko wiarygodnie. Jako osoba, która w swoim życiu wysłuchała setek słuchowisk radiowych, mogę powiedzieć, że to czego dokonał Pan Wojciech było naprawdę wspaniale wykonane i do dziś jestem pełna podziwu tego wykonania.
Nie do końca wiem co napisać o Robercie Więckiewiczu. Poza tym, że po jego minie można było wywnioskować, że czuje się świetnie i słuchanie swoich kolegów po fachu jest dla niego równie interesujące co dla zgromadzonej w Starym Klasztorze widowni. Trudno mi powiedzieć coś więcej na temat jego wkładu w to czytanie, ponieważ jego rola ograniczała się do takich wstawek jak:
Olga Bołądź : Pomocy!
Robert Więckiewicz: Krzyknęła Wera.
Robert Więckiewicz: Krzyknęła Wera.
Albo:
W tym momencie doktor podniósł z ziemi pistolet
W tym momencie doktor podniósł z ziemi pistolet
Czy:
Na dworze powoli zapadał zmierzch. Wargave spoglądając na morze powiedział:
Na dworze powoli zapadał zmierzch. Wargave spoglądając na morze powiedział:
Bardzo podobało mi się to, jak żywo reagował wraz z publicznością, gdy w książce następował nagły zwrot akcji lub gdy działo się coś ważnego (tak trochę odchodząc od czytania, w „I nie było już nikogo” Agathy Christie trup ścieli się gęsto, wyjątkowo gęsto. Nawet jak na tę było nie było najlepszą pisarkę kryminałów na świecie. Do ostatniej strony nie wiesz kto zabił, jeden z moich ulubionych kryminałów ever. Polecam!).
Co do mnie, byłam zachwycona. Czytaniem, aktorami, mroczno-tajemniczym klimatem, który wręcz narzucała Sala Gotycka w której odbywało się czytanie... Czułam się tam dobrze, bo swoją formułą przypominało to trochę połączenie Europejskiej Nocy Literatury, która jak się już powinniście zorientować, jest moim ulubionym wydarzeniem kulturalnym w mieście, a słuchowiskiem radiowym, czyli jedną z moich ulubionych audycji w Polskim Radiu.
Żeby nie było wątpliwości, aktorzy w parę godzin przeczytali CAŁĄ KSIĄŻKĘ. Czytanie zaczęło się o 19:00, skończyło się chyba chwilę przed północą. Przerwa była tylko jedna, co było dosyć kłopotliwe ze względu na gigantyczną kolejkę do toalety. Jednak są to już szczegóły w które nie będę wchodzić.
Przejdźmy do momentu, na który (dobrze o tym wiem) czeka większość z Was.
SPOTKANIE
Czytanie (ku mojemu zdumieniu) skończyło się po ostatnim rozdziale, wyłączając epilog, w którym dowiadujemy się kto zabił. Ja oczywiście znałam zakończenie, ale większość tam obecnych raczej nie, bo pognali do kasy zakupić książkę, żeby samemu móc doczytać końcówkę. Swoją drogą genialny zabieg marketingowy, nie? Najważniejsze co jest w kryminale to wyjaśnienie zbrodni, które zostało opuszczone. Zostawiono słuchacza zżeranego z ciekawości od środka z wyborem „kupujesz i czytasz albo nie dowiesz się kto zabił”. No genialne.
Zanim przejdziemy do dalszej części muszę wspomnieć o pewnej sytuacji, która wydarzyła się na parę minut przed zakończeniem czytania. Prawie bym o niej zapomniała, a to ważne dla dalszego rozwoju wydarzeń tamtego wieczoru. Podczas czytania ostatniego rozdziału, nagle poczułam bardzo intensywny zapach jakiegoś mięsa, owoców i ciasta. Kiedy spojrzałam do tyłu, zobaczyłam przeciskających się przez tłum czterech kelnerów, niosących wielkie tace z jedzeniem. Wniesiono je do… tego malutkiego pokoiku, przy którym siedziałam ja i moja koleżanka! Gdy uchylono drzwi żeby wnieść jedzenie, zrozumiałam nagle trzy rzeczy:
Po pierwsze, że to tam pójdą aktorzy, gdy skończą czytać.
Po drugie, że będę miała jakieś dziesięć sekund, żeby dostać się do środka zanim zamkną się drzwi.
Po trzecie, że muszę złapać całą trójkę jeszcze zanim głodni rzucą się na jedzenie, zanim zostanę wyproszona (albo raczej wyrzucona) z powrotem do sali.
Pomyślałam też, że uwielbiam moją intuicję bo gdybyśmy usiadły choć rząd dalej nie miałybyśmy żadnych szans, żeby się w odpowiednim momencie tam wepchnąć.
Dlaczego mówię „nie miałybyśmy”? Koleżanka z klasy pod moim wpływem też zaczynała zbierać podpisy. Miałyśmy zamiar obie się tam dostać.
W końcu czytanie się zakończyło. Przy akompaniamencie głośnych braw i okrzyków aktorzy zaczęli schodzić ze sceny, a tłum poleciał do kasy, żeby kupić książkę lub też do wyjścia co utrudniało sprawę. Oczywiście utworzył się gigantyczny korek przy głównych drzwiach.
Na szczęście ja, z notatnikiem i długopisem w ręku wykonałam istny akrobatyczny popis i w kilka sekund, zaraz za aktorami wśliznęłam się do małego pokoiku. Poza mną, udało się też jeszcze mojej koleżance i dwóm innym dziewczynom, na oko nieco starszym od nas.
Najpierw podeszłam do Wojciecha Pszoniaka. Po pierwsze dlatego, że na nim mi najbardziej zależało, a po drugie bo widziałam, że już chciał zabierać się do jedzenia (ja nie mogę, jak tam pachniało! Skręcało mnie z głodu, bo nie jadłam nic od obiadu a było już po północy).
Wiecie, francuzi bardzo wielką wagę przykładają do jedzenia, regularne posiłki są dla nich bardzo ważne (mam francuskich znajomych, wiem co mówię) i Pan Wojciech widać przejął od nich zwyczaje. W końcu tak jak wspominałam wcześniej mieszka we Francji od wielu lat. Podczas sekundowego namysłu pierwsza poleciałam do niego bo wiem, że francuskiemu podniebieniu nie należy przeszkadzać.
Udało mi się, na jednym oddechu wyrzuciłam z siebie:
- Przepraszam Panie Wojciechu, czy mogę Pana prosić o autograf?
- Oczywiście, bardzo proszę. Jak ma Pani na imię?
- Adela
- Adela? Jakie niespotykane imię, jak z Schultza!
- Proszę mi wierzyć, zupełnie nie przypominam z charakteru Adeli ze „Sklepów” … Proszę Pana, ja chciałam podziękować, za to czytanie, był Pan niesamowity! I… I w ogóle za Pana role, jestem wielką fanką…
Drugą osobą, na którą się natknęłam był Robert Więckiewicz.
- Ja chciałabym bardzo prosić Pana o podpis, czy można?
- Jasne. Dla kogo?
- Adeli. A wie Pan, że był Pan świetnym narratorem. Mógłby Pan nagrywać audiobooki. Jak podoba się Panu we Wrocławiu?
- Fajna atmosfera, super ludzie. Słyszałem, że wrocławianie lubią czytać, ale nie sądziłem, że aż tak.
- Naprawdę? Oj, to Pan nie zna tego miasta. Proszę przyjechać na Europejską Noc Literatury w przyszłym roku, zobaczy Pan jak Wrocław kocha czytanie. W ogóle, to ja jestem Pana fanką od dziecka, i strasznie się cieszę, że Pan tu przyjechał.
- Super, miło mi.
(oddał mi notatnik, a kiedy szłam do Olgi Bołądź odwróciłam się i powiedziałam do niego:
Więckiewicz spojrzał na mnie po czym przypomniał sobie sytuację ze spotkania na schodach opisaną w poprzednim wpisie. Uśmiechnął się. Odwróciłam się do czekającej już na mnie Olgi Bołądź.
Widzicie, bo wszystkie te rozmowy odbywały się w tym małym pokoiku, w obecności aktorów i trzech dziewczyn. Wówczas, gdy ja rozmawiałam z Pszoniakiem, dwie starsze dziewczyny rozmawiały z Więckiewiczem a koleżanka z klasy z Olgą Bołądź. Potem one poszły do Pszoniaka, ja do Więckiewicza… Na samym końcu została mi tylko Pani Olga, dokładnie tak jak planowałam.
Bardzo chciałam powiedzieć jej jedną rzecz, ale wtedy kiedy będziemy już tylko we dwie, nikt nie będzie mnie poganiał, że też chce porozmawiać. Zależało mi na tej rozmowie i kiedy podeszłam, wiedziałam, że muszę się teraz maksymalnie skupić, żeby się nie zestresować i powiedzieć wszystko to, co przez lata układałam w swojej głowie.
Kiedy podeszłam, Pani Olga czekała na mnie z boku sali. To sprawiło, że poczułam się doceniona. Dlaczego? Zupełnie inaczej rozmawia się z kimś znanym, gdy on siedzi, a ja stoję. Albo gdy aktor równocześnie słucha mnie, pisze autograf komuś innemu i jeszcze prowadzi konwersację z inną osobą… a zupełnie inaczej, gdy aktor poświęca Ci całą swoją uwagę, stoi naprzeciwko i jest skupiony tylko na Tobie.
Tak właśnie zrobiła Pani Olga. Na dodatek, gdy mnie zobaczyła poznałam w jej uśmiechu, że rozpoznała mnie z naszego spotkania na dziedzińcu. Jestem tego pewna, choć nie padło o tym ani jedno zdanie. Po prostu to wiem.
Podeszłam do niej, ale już poczułam, że ze wzruszenia łamie mi się głos. Najpierw poprosiłam o podpis, a potem ledwo wykrztusiłam z siebie, że jestem wielką fanką Czasu Honoru, że obejrzałam wielokrotnie wszystkie sezony i, że uwielbiam postać Celiny, którą grała. Powiedziałam jej też, że jest pierwszą osobą z głównej obsady, którą udało mi się spotkać i, że moim wielkim marzeniem jest spotkanie wszystkich aktorów tego serialu… Ostatnie zdania były wypowiedziane już z płaczem (nie dziwcie się, czekałam na to już ponad osiem lat). Pani Olga przytuliła mnie i podziękowała ze wszystkie słowa. Powiedziała, że jestem super dziewczyną i, że będzie trzymać za mnie kciuki.
Kiedy już się w miarę uspokoiłam powiedziałam jej jeszcze, że byłam na ENL miesiąc temu, że cudownie czytała Szekspira i żeby częściej przyjeżdżała do Wrocławia. Wychodząc z pokoiku odwróciłam się i życzyłam aktorom (którzy z wielkim smakiem jedli już przyniesione pyszności) smacznego i miłego wieczoru. Wróciłam do Sali Gotyckiej, cała promieniejąca szczęściem, dumna z siebie i rozradowana.
Kiedy wyszłam ze Starego Klasztoru na ulicę, dochodziła już pierwsza. Pomijając fakt, że miałam dwadzieścia nieodebranych połączeń od mamy i nocny autobus do domu za czterdzieści minut, ten wieczór był naprawdę cudowny. Żałowałam trochę, że nie było ze mną przyjaciółki i nie miałam żadnych zdjęć z aktorami, ale moje trzy świeżo zdobyte autografy wszystko co przykre (jak fakt, że rano na ósmą musiałam być w szkole) oddalały w niepamięć.
Warto było w tym uczestniczyć, to było wspaniałe wydarzenie.
Komentarze
Prześlij komentarz