Zazdrość i Leopoldina


Nie opisuję wszystkich czytań. Tylko te po których udało mi się zdobyć podpisy. Ile czasu minęło od spotkania Janusza Chabiora i Marii Pakulnis? Wydaje mi się, że dwie, może trzy godziny. Nie pamiętam na ilu czytaniach byłyśmy w międzyczasie (na pewno na dwóch, Krzysztofa Stelmaszyka i Magdy Cieleckiej, ale może coś ominęłam).

Żeby ustalić te wszystkie szczegóły musiałabym się skonsultować z przyjaciółką. Nie zrobię tego, ponieważ wyznaczyłam sobie zasadę, że wszystko piszę z mojej perspektywy, tak jak ja to pamiętam. Jesteście więc zdani tylko i wyłącznie na moją pamięć 😊

Przed tym czytaniem padał deszcz. Tego jestem pewna.  Ta coroczna tradycja ulewy podczas Nocy Literatury została zachowana.


Ewa Skibińska i Bartosz Porczyk, ENL 2016


My (to znaczy ja z przyjaciółką) zmierzałyśmy w stronę gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie miało się odbyć kolejne czytanie. Koleżanka z klasy, o której pisałam ostatnio odłączyła się, bo rodzice kazali jej już wracać do domu. Zostałyśmy więc we dwójkę.

Nigdy wcześniej nie byłam w środku tego budynku, ale znałam go dobrze z opowieści mojej mamy, która lata temu była studentką wrocławskiej filologii polskiej, więc znała ten budynek jak własną kieszeń.

Czytanie miało się odbyć w największej i najbardziej reprezentacyjnej Sali - Auli Leopoldinie.
Mieści się ona na pierwszym piętrze, na które wchodzi się po szerokich, marmurowych schodach, przez wielkie, bogato zdobione drzwi.


fragment mapy z miejscami czytań, na zdjęciu wejście główne uniwersytetu

Pierwsze wrażenie po wejściu jest porażające – wokół wszędzie wiszą piękne obrazy, ściany czy pozłacane dekoracje… Na mnie największe wrażenie zrobił sufit. Słynny na świecie, przepiękny i majestatyczny. Od wpatrywania się w niego zaczęła mnie boleć szyja. Ogólnie wrażenie jest takie, że człowiek się zaczyna zastanawiać czy przypadkiem nie znalazł się na Wawelu czy w innym pałacu.

Tym razem byłyśmy na miejscu o tyle wcześnie, że zajęłyśmy bardzo dobre miejsca. Usiadłyśmy na takiej podwyższonej ławie dwuosobowej, z której miałyśmy znakomity widok.

Już siedząc zaczęłam się uważniej wszystkiemu przyglądać i zauważyłam, że nigdzie nie ma sceny. W centralnym punkcie Auli było tylko wielkie biurko ( w ramach ciekawostki: stoi tam 200 lat), a zaraz za nim, w głębi fortepian.

Ludzie zaczęli się schodzić i wkrótce sala była już pełna. Nie wiem, może odniosłam mylne wrażenie, ale z tonu przyjaciółki wywnioskowałam, że to jej się zaczyna podobać i, że wcale się nie nudzi. Poczułam się odrobinę pewniej i odetchnęłam z ulgą.

Na to czytanie czekałam najbardziej

Duet aktorski – Ewa Skibińska i Bartosz Porczyk.

Aktorzy jednego z najlepszych teatrów w Polsce, Teatru Polskiego we Wrocławiu. Widziałam mnóstwo spektakli tutaj i możecie mi wierzyć – jeśli w obsadzie znajdował się Porczyk i Skibińska (a zwykle tak było, bo to były twarze naszego teatru) to sztuka była na najwyższym możliwym poziomie. Dzięki tej dwójce aktorów nasz teatr stał się znany nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Jednak nie to było powodem, dla którego tak bardzo mi zależało na autografach od nich. Powodem były…

Dziady. Dwa miesiące przed ENL 2016 w Teatrze Polskim premierę miały (pierwszy raz w historii) trzy części „Dziadów” Mickiewicza bez żadnych skrótów. Przedstawienie trwało trzynaście godzin. Było to osiągnięcie karkołomne, a mimo to się udało. Zostało docenione na wszystkich możliwych festiwalach teatralnych na świecie.

Bartosz Porczyk grał w tym przedstawieniu główną rolę Gustawa/Konrada. Ja nadal nie mam na to słów. Jego największa kreacja aktorska w karierze. Ewa Skibińska też w tym przedstawieniu zagrała - niewidomą matkę skazanego na śmierć chłopca. Również wspięła się na wyżyny aktorstwa.

Ja po obejrzeniu tego przedstawienia doskonale zdawałam sobie sprawę, że mam do czynienia z czymś wielkim, czymś niezwykłym…  A tu nagle nadarza się okazja do spotkania z ludźmi, którzy nie tylko są częścią tego przedsięwzięcia, ale też jednymi z najwybitniejszych aktorów teatralnych w kraju.

Po prostu musiałam mieć od tej dwójki podpisy. Musiałam.


Tu właśnie siedziałyśmy podczas czytania

Poza tym, chciałam też coś sobie udowodnić, pokazać, że jestem silniejsza i odważniejsza. Oboje aktorów już wcześniej spotkałam, podczas pierwszej Europejskiej Nocy Literatury w 2013 roku. Owszem byłam na ich czytaniach i mogłam wtedy podejść i porozmawiać… ale tego nie zrobiłam. Zawstydziłam się, zawahałam i nic z tego nie wyszło. Postanowiłam, że teraz tej drugiej szansy nie zmarnuję. Nie było nawet takiej opcji.

Ta dwójka czytała „Otella”, moją ulubioną scenę, gdy zazdrosny Otello dusi swoją żonę. Oczywiście jak na wybitnych aktorów przystało nie było to zwykłe czytanie. Porczyk na początku (i chyba pod koniec też) grał na fortepianie. Scenę duszenia rozegrali jak w teatrze – Pani Ewa leżała na biurku, które miało imitować łóżko, a Porczyk nachylał się nad nią i tak z pamięci, bez kartek zagrali całą scenę. Choć mnie, jak pewnie większości widowni najbardziej zapadła w pamięć scena uduszenia. Możecie mi wierzyć, wyglądało to nadzwyczaj wiarygodnie.

Przerażenia w oczach Skibińskiej, dłoni Porczyka na jej szyi i rzężenia umierającej z braku powietrza kobiety nie zapomnę nigdy. Niesamowite, straszne a równocześnie piękne widowisko.

Po czytaniu, a właściwie odegraniu sceny, ludzie zaczęli się rozchodzić. Wtedy zaczęłam panikować. Nie z powodu, że aktorzy mi uciekną – wręcz przeciwnie. Nagle opanował mnie strach przed tym, co zrobię jak już do nich podejdę. Nieśmiałość połączona z ogromnym szacunkiem i uwielbieniem dla tych aktorów wzięła nade mną górę.

Tu znowu weszła do akcji moja przyjaciółka. Znała mnie zbyt dobrze, wiedziała jak bardzo chcę mieć te podpisy. Widząc moje wahanie i to, że zaczynam się wycofywać wraz z tłumem, wzięła mnie za rękę i mimo mojego lekkiego sprzeciwu zaciągnęła w stronę aktorów. Bez niej w życiu bym tam nie podeszła.

Byłam w takich emocjach, że mało zapamiętałam z tamtych dwóch minut. Aktorzy powoli zbierali się do wyjścia, ale nie spieszyli się. Przyjaciółka została gdzieś za mną (albo obok, nie pamiętam) a ja zwróciłam się do dwójki aktorów na raz.

Bartosz Porczyk

Mówiłam, że uwielbiam ich w teatrze, że byłam na Dziadach i jestem pod ogromnym wrażeniem. Wspominałam też o ich czytaniach na ENL sprzed trzech lat, że byłam wtedy, ale bałam się podejść. Zdaje się, że to Pani Ewa powiedziała, że nie trzeba się wstydzić i się do mnie uśmiechnęła. Wtedy spytałam, czy mogę poprosić o podpisy.

Pierwsza podpisała się Skibińska (wspomniała chyba coś moim imieniu, że takie ładne) i zaraz potem podała mój notatnik Porczykowi. Ten usiadł na krzesełku przy pianinie i po chwili zastanowienia spojrzał na mnie i spytał „Przepraszam, Adeli przez jedno czy przez dwa „i”?

Podpowiedziałam. Chciałam się roześmiać, bo był to pierwszy (i jak dotąd jedyny) artysta, który się mnie o to zapytał. Może to dziwne, ale od tamtego momentu bardzo polubiłam Pana Bartka jako osobę. Miły człowiek, wspaniały aktor a przy tym po prostu młody przystojny facet, który zadał mi zupełnie zwyczajne pytanie.



"Miłej Adeli" 😊💗

Imię jest, czytelny podpis też i na końcu pozdrowienia.. wszystko co idealny autograf zawierać powinien 😄

Odebrałam notatnik i wyszłyśmy z budynku. Tylko przyjaciółka wie, co się ze mną wtedy działo. Skakałam, piszczałam z radości, byłam w totalnej euforii.


Udało się to, na czym mi tamtego wieczoru najbardziej zależało.                                            
A to jeszcze nie koniec 😊









Komentarze

  1. Piękne te zdjęcia! ��
    Poogladałam i nie żałuję! ������

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu mogłam poszkalec, Aula Leopoldina to jedno z najpiękniejszych miejsc Wrocławiu 😄

      Cieszę sie, że się podobalo!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym, spotkanie z Katarzyną Dąbrowską

Szukajcie a znajdziecie

Spotkanie za jeden uśmiech