Pan Sułek i Pani Eliza
W moim domu codziennie gra radio. Umiem na pamięć ramówkę głównych trzech
stacji i dzień w dzień słucham różnych audycji. Oczywiście zgodnie z moimi
upodobaniami ściśle związanymi z kulturą.
Jednak najbardziej lubię słuchać słuchowisk oraz powieści czytanych przez
znakomitych aktorów i aktorki.
Cykliczne słuchowiska obyczajowe w Polskim Radiu mają już swoją długoletnią
tradycję. "Matysiaków" możemy słuchać nieprzerwanie od 1956 a
"W Jezioranach" od 1960 roku.
Jednak to nie o bohaterach tych słuchowisk będę dzisiaj pisać.
W Programie 3 Polskiego Radia od 1973 do 2000 roku od poniedziałku do
piątku koło południa można było usłyszeć Pana Sułka - w tej roli Krzysztof
Kowalewski i Panią Elizę - cudowną Martę Lipińską.
Było to słuchowisko satyryczne, miało dostarczać ludziom radości i uśmiechu
w tamtym szarym i ciężkim okresie PRL-u.
Cykl ten nosił tytuł "Kocham pana, panie Sułku"i
zdobył ogromną popularność oraz uwielbienie słuchaczy.
Dziś po niemal dwudziestu latach od nagrania ostatniego odcinka
słuchowisko to jest określane mianem kultowego, wciąż pozostaje w pamięci
słuchaczy radiowej trójki.
Pan Sułek i Pani Eliza - te postacie mocno przylgnęły do Krzysztofa
Kowalewskiego i Marty Lipińskiej. Do dziś można spotkać aktorów jeżdżących po kraju
i czytających na żywo skecze, które kiedyś nagrywali właśnie jako słuchowiska.
Mój ojciec kupił bilety na takie czytanie na żywo, we wrocławskim Imparcie
na 28 kwietnia 2015 roku. Znałam już to miejsce. Pięć lat wcześniej zdobyłam
tam autograf od Grzegorza Turnaua.
![]() |
Plakat zapowiadający wydarzenie. |
Mieliśmy miejsca w czwartym lub piątym rzędzie, dokładnie nie pamiętam. Na
scenie nie było wielu rekwizytów, wyłącznie dwa małe biurka i lampki do
czytania.
Kiedy aktorzy weszli na scenę, dostali ogromne brawa . W pierwszej chwili
się zdziwiłam, przecież czytanie nawet się nie zaczęło. Jednak kiedy
rozejrzałam się po sali zrozumiałam.
Większość widowni stanowili dorośli ludzie w wieku moich rodziców i starsi.
Zrozumiałam, że ci aktorzy są tu tak szczególnie traktowani, bo wtedy
jakieś dwadzieścia/trzydzieści lat temu pomagali się uśmiechać. Tak, pomagali
im śmiać się z tego, co było poważne i smutne, często po prostu głupie i
absurdalne.
Już na wstępie salę wypełniły gromkie brawa.
Pani Marta była poważna, spokojna. Pan Krzysztof natomiast uśmiechnięty, z
wesołymi iskierkami w oczach. Przez półtorej godziny przeczytali chyba dziesięć
tekstów, wszystkie znałam z ich interpretacji radiowych. Trochę byłam wtedy o
to zła. Myślałam, że przeczytają te mniej znane, niepopularne skecze, a było
wręcz odwrotnie.
Na koniec oczywiście dostali owacje, ludzie wychodzili z sali roześmiani i
zadowoleni.
Ja tymczasem byłam opryskliwa wobec rodziców i zdenerwowana, chciałam
zdobyć ich autografy i bałam się, że mi się to nie uda. Dopiero po kilku
minutach bezczynnego kręcenia się pod sceną podeszła do mnie dziewczyna, na oko
kilka lat starsza ode mnie i spytała czy też czekam na autografy. Czekałyśmy
razem.
Jakiś Pan przyszedł i powiedział, że aktorzy przyjdą do nas za około
piętnaście minut. Dziewczyna w tym czasie pokazała mi zebrane przez siebie
autografy, miała ich z tego co pamiętam ponad sto.
Przeglądając je bardzo jej zazdrościłam. Wydawało mi się, że to
niemożliwe żebym ja też kiedyś osiągnęła taki wynik. Wtedy wydawało mi się to
abstrakcją, czymś nieosiągalnym.
Nagle usłyszałyśmy dochodzące zza kulis głosy i po chwili Pani Marta z
Panem Krzysztofem raz jeszcze wyszli na scenę. Byłam okropnie zestresowana.
Poprosiłam dziewczynę żeby to ona podeszła pierwsza. Ja musiałam dać sobie
moment na opanowanie przed stresem. Po chwili zawzięłam się i podeszłam do
stolika przy którym siedziała Marta Lipińska.
Położyłam przed nią swój notatnik i powiedziałam, że uwielbiam jej rolę w serialu
Ranczo (grała Michałową, gospodynię księdza). Podziękowałam jej za dzisiejszy
wieczór mówiąc, że bardzo podobała mi się forma takiego "słuchowiska
na żywo". Pani Marta spytała jak mam na imię, a gdy powiedziałam
spojrzała na mnie ze zdziwieniem i powiedziała:
- Adela? Bardzo ładne imię, takie rzadko spotykane...
Moje imię to w ogóle ciekawa sprawa. Do pewnego momentu życia bardzo go nie
lubiłam, to dzięki niemu wyróżniałam się w tłumie.
Nieśmiałe osoby ostatnie na co mają ochotę to właśnie się wyróżniać.
Jednak kiedy zaczęłam zbierać autografy zorientowałam się, że rzadkość
mojego imienia bardzo się opłaca. Aktorzy dzięki niemu łatwiej mnie
zapamiętują, często poświęcają mi więcej czasu niż innym pytając skąd pomysł na
takie imię... Dlatego zaakceptowałam je. Przynosi mi szczęście :-)
W rozmowie z Panią Martą zastąpiła mnie mama, a ja podeszłam do drugiego
stolika.
Krzysztofowi Kowalewskiemu opowiedziałam sporo rzeczy. Sprawiał
wrażenie bardzo sympatycznego, nie czułam się skrępowana ani onieśmielona.
Mówiłam między innymi o dubbingu w pierwszej części Harrego Pottera
(ciekawe czy ktoś z Was wie, którą postać zdubbingował? 😊) . Wspomniałam też o bajkach których słuchałam w dzieciństwie na
magnetowidzie i filmach Stanisława Barei w których zagrał niezapomniane role -
na przykład głównego bohatera filmu pt."Brunet wieczorową porą" z
1976 roku ❤️
Do rozmowy o kinie lat 70 dołączyli się moi rodzice i Pani Marta. Chyba się za bardzo rozgadaliśmy bo w pewnym momencie do sali weszli pracownicy Impartu i poprosili o kierowanie się do wyjścia.
Cóż było robić, pożegnaliśmy się, aktorzy udali się do kulis, a ja wraz z
rodzicami do szatni.
Dobrze wspominam ten wieczór. Przyznaje, podczas czytania trochę się
nudziłam, ale rozmowa z aktorami, nowe autografy i zdjęcia wszystko mi
wynagrodziły.
Komentarze
Prześlij komentarz