Oczekiwana zamiana miejsc
19 maja (piątek) to był szalony, zwariowany dzień. Wszystko zaczęło się od walizki, którą spakowałam jeszcze poprzedniego wieczoru. Jak co dzień, za dwadzieścia siódma wyszłam z domu, wtargałam ją do tramwaju numer cztery. Następnie ubłociłam w drodze do liceum, by wreszcie upchać ją pod swoją ławkę w klasie na kilka kolejnych godzin. Od ósmej do jedenastej trzydzieści normalnie brałam udział w zajęciach, z tą różnicą, że absolutnie nie po koleżeńsku. Na każdej przerwie chwaliłam się i rozpowiadałam jak to za kilka godzin będę już w Warszawie. No cóż, przyznaję. Machanie biletem na samolot koleżankom przed samym nosem nie było miłe, ale widać - nie mogłam się powstrzymać. Wreszcie pod szkołę zajechała taksówka i rzucając pełne zadowolenia i tryumfu ostatnie spojrzenie na klasę zabrałam swoją walizkę, po czym ruszyłam na lotnisko Kopernika. Dość często sama wylatywałam z Wrocławia do Londynu, więc bez stresu przeszłam przez wszystkie odprawy i znalazłam